sobota, 4 października 2008

"Przepraszam, ja nie widzę"

Kierując się informacjami na temat przystosowania uczelni do potrzeb osób niepełnosprawnych postanowiłem wybrać AGH w Krakowie. Rekrutacja letnia nie przebiegła dla mnie zbyt pomyślnie, gdyż nie dostałem się na informatykę stosowaną na wydziale Elektrotechniki, automatyki, informatyki i elektroniki. Nie dostałem się pomimo ilości punktów rankingowych, która była dokładnie taka sama jak ustalony próg. Rzecz w tym, że wpisałem informatykę stosowaną jako drugą w kolejności, w pierwszej kolejności zostali przyjęci Ci, którzy wpisali ją jako pierwszą no i zabrakło dla mnie miejsca. Wszystko to razem sprawiło, że obecnie jestem studentem informatyki stosowanej na wydziale fizyki i informatyki stosowanej. Ponieważ jednak studia te niespecjalnie mi odpowiadają postanowiłem napisać podanie o przeniesienie na wydział EAIE. Tyle tytułem dość mocno rozbudowanego wstępu.
Jako że nie wiem, czy zostanę na wydziale fizycznym postanowiłem nie męczyć wykładowców swoją osobą i po prostu przeczekać te pierwsze kilka dni, a potem, zależnie od decyzji dziekana, albo zacznę na elektrycznym, albo ujawnię się wykładowcom tam, gdzie jestem. Jednak decyzja ta okazała się być przyczyną dwuch sytuacji, które chciałbym opisać.
Pierwsza, której nie trzeba opisywać zbyt długo: wykładowca. chcąc sprawdzić obecność puścił w obieg listę, na której każdy miał się podpisać. Chciał zacząć ode mnie, jednak do mnie sygnał z oczywistych względów nie dotarł. Tak więc zostałem pominięty i jestem prawie pewny, że oficjalnie na wykładzie byłem nieobecny, pomimo, iż w rzeczywistości przesiedziałem cały wykład w pierwszym rzędzie. Biała laska stojąca obok mnie okazała się niewystarczającym znakiem.
No i sytuacja numer 2: dzień wczorajszy, ćwiczenia. Prowadzący zajęcia zwraca się do mnie w te słowa:
Profesor: Proszę wyłączyć ten komputer.
Ja: Przepraszam, ale nie rozumiem dlaczego.
P: A po co ma go Pan włączony?
J: Do ewentualnego notowania.
P: Proszę go wyłączyć, bo ja nie wiem, czy Pan nie ogląda tam gołych bab.
J: Niestety nierealne, Ponieważ nie widzę.
Co ciekawe ostatnia informacja w ogóle nie dotarła do adresata, została po prostu puszczona mimo uszu. Efekt? Po ok. 10 minutach stanął za mną (nie rozumiem jakim cudem nie zauważył ani białej laski, ani tego, że monitor w laptopie był wyłączony) i zwracając się do grupy zaczął mówić, że jeśli ma do czynienia z kimś takim jak ja to po prostu wychodzi, bo nie wie czy w ogóle jest potrzebny na zajęciach. Spytałem grzecznie o co chodzi wyczówając, że mowa o mnie.
P: Przecież kazałem Panu wyłączyć ten komputer.
J: A ja powiedziałem Panu, że ja na tym komputerze notuję, ponieważ nie widzę.
Na tym etapie problem się rozwiązał, profesor przyznał, że nie usłyszał, że wcześniej mówiłem, że nie widzę i właściwie na tym sprawa się zakończyła.
Nasuwa się kilka refleksji. Można stwierdzić patrząc na całą sytuację z jednej strony, że sam jestem sobie winien, że doszło do czegoś takiego, bo nie poinformowałem wykładowców o istnieniu swojej niepełnosprawności. Z drugiej strony jednak wydaje mi się, że na uczelni, która szczyci się tym, że jest najlepiej przystosowaną do potrzeb osób niepełnosprawnych uczelnią techniczną w Polsce sygnały takie jak biała laska stojąca obok mnie powinny być odbierane i odpowiednio interpretowane przez profesorów. Czyżby naukowa elita naszego kraju była tak pogrążona w świecie tejże nauki?
Może też jest inaczej: Może profesorom nie mieści się po prostu w głowie, że niewidomy człowiek mógłby chcieć studiować na kierunku, na którym wg nich wzrok jest rzeczą niezbędną. Jeżeli tak jest, to zamierzam udowodnić, że się da, a jeżeli nie, to tym bardziej nie rozumiem całej sytuacji. Jasne, że wykładowca nie ma obowiązku zwracać uwagi na to czy któryś ze studentów nie ma przypadkiem białej laski, jednak nie chce mi się wierzyć, że ktoś, kto patrzy prosto na mnie tej laski nie dostrzega.