wtorek, 9 grudnia 2008

Nie Readingować!

No i chyba się nie powstrzymam. Ja wiem, że już powstało kilka podobnych tekstów, wiem, że (jak widać na załączonym obrazku) nie dotarły one najwidoczniej do tych, do których dotrzeć powinny, ale i tak się nie powstrzymam i napiszę. Może przynajmniej ktoś się pośmieje, choć ja sam nie wiem na ile to śmieszne, a na ile tragiczne.
Wszystko zaczęło się od tego, że przeczytałem opis jednej z osób na mojej liście kontaktów. A brzmiał on: zmęczona :( don't disturb ... only one person can write :). Pozwoliłem sobie zacytować w całości, mam nadzieję, że prawo autorskie nic nie mówi o opisach w sieciach IM. Nasunęły mi się 2 spostrzeżenia. Otóż po pierwsze: nie wiedzieć czemu pierwsze słowo jest po polsku, a cała reszta po angielsku. Czyżby koleżanka nie wiedziała jak się mówi po angielsku "Zmęczona"? Zainspirowany przez kolegę postanowiłem wspomóc autorkę opisu, nie wychylając się jednak. Wysłałem jej tłumaczenie słówka dokonane przez infobota. Było tego coś 14 różnych alternatyw. W odpowiedzi dostałem "?", grzecznie więc wytłumaczyłem, że cokolwiek dziwnie wygląda opis z jednym słowem po polsku i całą resztą po angielsku, a ja, jako dobry kolega postanowiłem przesłać jej tłumaczenie tego jednego słowa, żeby mogła poprawić. Okazało się jednak, że ona woli tak, jak jest. No cóż, o gustach się nie dyskutuje. Tutaj jednak drugie spostrzeżenie: opis po przetłumaczeniu brzmi: "Nie przeszkadzać. Tylko jedna osoba może pisać." Moje pytanie brzmi: Co, jeśli ktoś nie zrozumie tego opisu i nieświadomie przeszkodzi? Zostanie uraczony pytaniem: "A Ty co? Po angielsku nie rozumiesz?" A może koleżance chodzi o to, że jest tak zmęczona, że może rozmawiać tylko z jedną osobą naraz? Na taką uwagę otrzymałem w odpowiedzi jakże pozytywne i przepełnione wiarą w wykształcenie Polaków zdanie: "Ludzie rozumieją takie wyrażenie jak "Don't disturb"". Zostałem rozbrojony. Nie pozostało mi nic innego jak też "Don't disturb".
Czy to jest "fajne"? Czy w dzisiejszych czasach są w tym kraju jeszcze ludzie, którym imponuje umiejętność złożenia prostego zdania po angielsku? Ja bym bardzo prosił o jakieś wyjaśnienie o co chodzi z tą modą, bo naprawdę jej nie czuję. Chociaż może i ma ona jakieś plusy. Np. jest się czasem z czego Laugh.

piątek, 28 listopada 2008

"Na start się nastaw"

Ok 2,5 roku temu znalazłem gdzieś informację o konkursie organizowanym przez duet producencki White House. 3 bity do wyboru, a na zadanie napisać i nagrać zwrotkę pod jeden z nich. Tekściarz ze mnie żaden(czasem po godzinie pisania mam zaledwie parę wersów), wiele nie rymowałem, więc styl i flow też nie są mistrzowskie, ale postanowiłem przynajmniej spróbować. Tekst powstawał 4 dni (oczywiście z przerwami), w dosyć odosobnionym miejscu, jakim była szkolna radiola, w której swego czasu miałem nawet autorską audycję rapową. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie seria przeróżnych przeciwności losu, jakie mnie nękały od tego czasu próbując uniemożliwić mi zarejestrowanie tego tekstu w formie dźwiękowej.
Planowałem nagrać tą zwrotkę w szkolnym studio nagrań, co okazało sie niemożliwe, gdyż najpierw nauczyciel nie pojawił się w ogóle na lekcjach, a tydzień później nie było czasu. Nagranie na własną rękę? Hmm, przez jakiś czas wykluczałem taką opcję: zdechł mi komputer i musiał zostać wysłany do serwisu, poza tym nie miałem na oku miejsca o odpowiedniej akustyce i odpowiednio wytłumionego. O ile dobrze pamiętam wypożyczenie laptopa zaoferował mi jeden z moich przyjaciół, miejsce natomiast wynalazł mój były wychowawca. Byłoby jednak zbyt pięknie, gdyby od tego momentu wszystko szło dobrze.
Najpierw okazało się, że kabel łączący kartę dźwiękową z komputerem uległ w niewyjaśnionych okolicznościach uszkodzeniu skutkującemu nie działaniem. Trzeba było kupić nowy. Tylko za co? Byłem totalnie bez grosza, a tu tak z 1500 tych groszy było trzeba. Z pomocą przyszła jedna z moich nauczycielek, która chyba mimowoli usłyszała moją rozmowę z kimś na ten temat i po prostu postanowiła mi pomóc. Stała się więc kolejną osobą, dzięki której cała sprawa w ogóle doszła do skutku. Dokonałem zakupu i niczego nie podejrzewając zaatakowałem pokoik, który "wynajął" mi na czas nagrania wychowawca. Instalacja sterowników, sekwencera audio/midi i podłączenie sprzętu o ile pamiętam przebiegło bez większych trudności. Ciekawe rzeczy zaczęły się natomiast dziać w trakcie samego nagrania. Wystarczyło, że zaakcentowałem jakieś słowo, a mikrofon obcinał głośność. Okazał się niestety uszkodzony (jakżeby mogło być inaczej? Jak wszystko to wszystko). Nie pamiętam już teraz czy udało mi się go tak wysterować, że nie skrzywdził mojego wokalu, czy też zastąpiłem go innym, słabszym, dość, że kiedy skończyłem rymować z pełną świadomością, że się udało nie bardzo chciało mi się w to uwierzyć. Niniejszym więc upubliczniam i tak już dawno upubliczniony rezultat trudów opisanych wyżej.

poniedziałek, 24 listopada 2008

"Coś jak szachów partia"

Na szczęście od jakiegoś już czasu nie jestem studentem wydziału Fizycznego na AGH. Operacja "transfer studenta Witolda S. na wydział elektryczny" zakończyła się powodzeniem. Tak więc cel osiągnięty, choć trochę okrężną drogą.
Już jako student informatyki stosowanej na tzw. samogłoskach siedziałem sobie dziś na wykładzie z podstaw informatyki. Przez pierwsze 30 minut była to praktycznie jedyna wykonywana przeze mnie czynność, nie licząc może napisania kilku słów do kolegi na gadu (cudowne wifi:P). Zmiana nastąpiła w momencie, gdy prowadzący uruchomił program do gry w szachy. Na początku myślałem, że pokazuje jakąś konkretną pozycję, żeby na jej przykładzie omówić działanie algorytmów rekurencyjnych (temat całego wykładu), jednak gdy uzyskałem od kolegi siedzącego obok informację, że jesteśmy w pozycji startowej zacząłem się koncentrować na tym, co się działo. Toczyła się więc partia: IS rok I - Komputer. Po dwuch posunięciach z obu stron postanowiłem, że podrzucę swoją propozycję ruchu: zagramy partię Hiszpańską. Propozycja przeszła, jednak wykładowca albo nie znał dobrze tego debiutu, albo po prostu wolał nie wchodzić w bardzo złożone pozycje, jakie powstają w jego głównym wariancie. Wytłumaczył więc ładnie, że ten główny wariant jest be, po czym zagrał wariant wymienny, w nienajlepszej niestety odsłonie. Oczywiście celem gry było ukazanie działania algorytmów rekurencyjnych, nie zaś sama wygrana, nie mniej jednak odzywa się tu u mnie zmysł szachisty i stąd te komentarze. Gra toczyła się dalej, komputer zdobywał coraz większą przewagę. W pewnym momencie podrzuciłem jakieś posunięcie, przyjmijmy, że Wieża E1. Wykładowca odliczył pole i grzecznie zapytał: Tutaj? Cóż było robić, trzeba było powiedzieć: Nie wiem, nie widzę. W sumie szkoda, że nie miałem możliwości zobaczyć reakcji ludzi, którzy to usłyszeli:P.

PS: Daleko mi do przechwalania się moimi umiejętnościami typu gra w szachy w pamięci, w której zresztą jest wielu mocniejszych ode mnie. Post ten miał za zadanie ukazać komizm konkretnej sytuacji i o taki odbiór proszę.

piątek, 21 listopada 2008

4 galaktyki na jednej planecie

Postanowiłem uczcić dziś fakt, iż na moje konto po długim oczekiwaniu wreszcie wpłynęły pieniądze zwane stypendium. Większa ich część i tak z niego wypłynęła w niewiarygodnym wręcz tempie (siedziałem przy komputerze i spłacałem dług za długiem),jednak część się ostała. Miejscem uczczenia owego wpływu stał się (w nawiasie: a jakże) sklep muzyczny. Pierwszy z dwuch, w jakich byłem niestety nie zarobił na mnie, a wszystko dlatego, że na postawione przeze mnie pytanie: "Czy mają państwo nową płytę L.u.c.a" uzyskałem odpowiedź bardzo przeczącą. Bardzo, bo państwo w ogóle tej płyty nie mieli, ani wtedy, ani nigdy wcześniej. Uderzyłem więc wraz z kolegą do drugiego sklepu i tutaj już odpowiedź na to samo pytanie była zdecydowanie bardziej optymistyczna. Padło pytanie o koszt, padła i odpowiedź, więc, z albumem w ręku, grzecznie pomaszerowałem do kasy. Po powrocie do domu prawie natychmiast wrzuciłem płytę do komputera i odpaliłem jedyny utwór, którego nie miałem jeszcze okazji przesłuchać (album jest dostępny na myspace L.u.c.a). A tytuł jego jest "O dziewczynce, która urodziła drukarkę". Prawie od razu zrozumiałem dlaczego nie było go na myspace: L.u.c opowiada po prostu w bardzo pokręcony sposób fragment historii, która - jak mi się wydaje - zawarta jest w książce będącej częścią tego albumu. Myliłem się jednak myśląc, że ta historia jest pokręcona: to był dopiero wstęp. Wpadłem bowiem na genialny pomysł obejrzenia filmu (trzeci element albumu). Jeżeli tamten utwór był pokręcony, to film nie mieści się dla mnie w jakiejkolwiek skali. Mamy np. prezentację ogrodu projektowanego dla bogatych, samotnych ludzi. Ogród jak ogród, tyle, że są w nim sztuczni ludzie, którymi można sterować za pomocą... no, za pomocą czegoś. Oczywiście to nie jest najdziwniejszy wkręt w całym filmie, ale po pierwsze oglądałem go bez wsparcia osoby widzącej, co za tym idzie miałem tylko odbiór słuchowy, a po drugie nie chciałbym zepsuć "przyjemności" oglądania komóś, kto się zdecyduje na tak nieodpowiedzialny krok. A propos: ktoś chętny?

sobota, 4 października 2008

"Przepraszam, ja nie widzę"

Kierując się informacjami na temat przystosowania uczelni do potrzeb osób niepełnosprawnych postanowiłem wybrać AGH w Krakowie. Rekrutacja letnia nie przebiegła dla mnie zbyt pomyślnie, gdyż nie dostałem się na informatykę stosowaną na wydziale Elektrotechniki, automatyki, informatyki i elektroniki. Nie dostałem się pomimo ilości punktów rankingowych, która była dokładnie taka sama jak ustalony próg. Rzecz w tym, że wpisałem informatykę stosowaną jako drugą w kolejności, w pierwszej kolejności zostali przyjęci Ci, którzy wpisali ją jako pierwszą no i zabrakło dla mnie miejsca. Wszystko to razem sprawiło, że obecnie jestem studentem informatyki stosowanej na wydziale fizyki i informatyki stosowanej. Ponieważ jednak studia te niespecjalnie mi odpowiadają postanowiłem napisać podanie o przeniesienie na wydział EAIE. Tyle tytułem dość mocno rozbudowanego wstępu.
Jako że nie wiem, czy zostanę na wydziale fizycznym postanowiłem nie męczyć wykładowców swoją osobą i po prostu przeczekać te pierwsze kilka dni, a potem, zależnie od decyzji dziekana, albo zacznę na elektrycznym, albo ujawnię się wykładowcom tam, gdzie jestem. Jednak decyzja ta okazała się być przyczyną dwuch sytuacji, które chciałbym opisać.
Pierwsza, której nie trzeba opisywać zbyt długo: wykładowca. chcąc sprawdzić obecność puścił w obieg listę, na której każdy miał się podpisać. Chciał zacząć ode mnie, jednak do mnie sygnał z oczywistych względów nie dotarł. Tak więc zostałem pominięty i jestem prawie pewny, że oficjalnie na wykładzie byłem nieobecny, pomimo, iż w rzeczywistości przesiedziałem cały wykład w pierwszym rzędzie. Biała laska stojąca obok mnie okazała się niewystarczającym znakiem.
No i sytuacja numer 2: dzień wczorajszy, ćwiczenia. Prowadzący zajęcia zwraca się do mnie w te słowa:
Profesor: Proszę wyłączyć ten komputer.
Ja: Przepraszam, ale nie rozumiem dlaczego.
P: A po co ma go Pan włączony?
J: Do ewentualnego notowania.
P: Proszę go wyłączyć, bo ja nie wiem, czy Pan nie ogląda tam gołych bab.
J: Niestety nierealne, Ponieważ nie widzę.
Co ciekawe ostatnia informacja w ogóle nie dotarła do adresata, została po prostu puszczona mimo uszu. Efekt? Po ok. 10 minutach stanął za mną (nie rozumiem jakim cudem nie zauważył ani białej laski, ani tego, że monitor w laptopie był wyłączony) i zwracając się do grupy zaczął mówić, że jeśli ma do czynienia z kimś takim jak ja to po prostu wychodzi, bo nie wie czy w ogóle jest potrzebny na zajęciach. Spytałem grzecznie o co chodzi wyczówając, że mowa o mnie.
P: Przecież kazałem Panu wyłączyć ten komputer.
J: A ja powiedziałem Panu, że ja na tym komputerze notuję, ponieważ nie widzę.
Na tym etapie problem się rozwiązał, profesor przyznał, że nie usłyszał, że wcześniej mówiłem, że nie widzę i właściwie na tym sprawa się zakończyła.
Nasuwa się kilka refleksji. Można stwierdzić patrząc na całą sytuację z jednej strony, że sam jestem sobie winien, że doszło do czegoś takiego, bo nie poinformowałem wykładowców o istnieniu swojej niepełnosprawności. Z drugiej strony jednak wydaje mi się, że na uczelni, która szczyci się tym, że jest najlepiej przystosowaną do potrzeb osób niepełnosprawnych uczelnią techniczną w Polsce sygnały takie jak biała laska stojąca obok mnie powinny być odbierane i odpowiednio interpretowane przez profesorów. Czyżby naukowa elita naszego kraju była tak pogrążona w świecie tejże nauki?
Może też jest inaczej: Może profesorom nie mieści się po prostu w głowie, że niewidomy człowiek mógłby chcieć studiować na kierunku, na którym wg nich wzrok jest rzeczą niezbędną. Jeżeli tak jest, to zamierzam udowodnić, że się da, a jeżeli nie, to tym bardziej nie rozumiem całej sytuacji. Jasne, że wykładowca nie ma obowiązku zwracać uwagi na to czy któryś ze studentów nie ma przypadkiem białej laski, jednak nie chce mi się wierzyć, że ktoś, kto patrzy prosto na mnie tej laski nie dostrzega.

czwartek, 28 sierpnia 2008

Głupota inspiruje

W ubiegły poniedziałek po raz kolejny podróżowałem do Stalowej Woli. Cel mojej podróży prawdopodobnie właśnie zasypia w drugim pokoju (Ah te dwoje drzwi:D), ja natomiast postanowiłem przezwyciężyć lenistwo i zabrać się do napisania kolejnego posta.
Na początek kilka słów wprowadzenia na wypadek, gdybyś drogi czytelniku okazał się osobą obcą, nieznającą mnie, która trafiła na mojego bloga... nieważne. Tak więc do rzeczy: Jak można wywnioskować z poprzedniego posta jestem osobą niewidomą. Dość długo samodzielne poruszanie się po mieście sprawiało mi problem, choć chyba jeszcze trudniej było zapytać w autobusie osobę siedzącą obok na jakim przystanku jesteśmy. O zmianach kiedy indziej, bo to temat na osobny post, tutaj mogę jedynie podziękować Igusiowi i mojej nieocenionej drugiej połowie. Dość, że od ok. dwuch lat poruszam się nie tylko po Krakowie, ale również sam jeżdżę do Stalowej wOLI (układ małych i wielkich liter bynajmniej nieprzypadkowy). Z powodu braku wzroku bardzo często zmuszony jestem prosić o różnego rodzaju pomoc przypadkowych ludzi i mam w związku z tym przeróżne doświadczenia. Dlatego też przymierzam się do napisania, a w miarę wzrostu ilości doświadczeń rozwijania swego rodzaju kodeksu pod tytułem "Jak pomagać niewidomym". Nie ukrywam, że będzie to dość subiektywny tekst, jednak przypuszczam, że w dużej mierze odnosił się będzie do wszystkich niewidomych.
Tak więc uwaga: Zaczynamy.
1. Jeżeli widzisz niewidomą osobę czekającą na autobus, tramwaj, trolejbus czy cokolwiek innego na przystanku, pod żadnym pozorem NIE wciągaj ani NIE wpychaj jej do pierwszego lepszego środka lokomocji. Możesz zapytać na jaki autobus, tramwaj czy cokolwiek innego czeka, możesz, a nawet jest wskazane poinformować niewidomego jakiej linii jest środek lokomocji, który nadjeżdża. W większości przypadków nie mamy problemów z poruszaniem się, wsiadaniem czy wysiadaniem z pojazdów. Mogą się natomiast zdarzyć niewidomi nie potrafiący postawić oporu komóś, kto uszczęśliwia ich na siłę w opisany wyżej sposób. Efekt może być tragiczny, zwłaszcza gdy osoba nie jest mistrzem orientacji.
Parę słów komentarza:
Brzmi dość bzdurnie, prawda? Pierwsza myśl jaka się nasówa to: Kto by coś takiego zrobił? A jednak, "Miłe Panie i Panowie bardzo mili", ja osobiście doświadczyłem dwuch tego typu sytuacji. Pierwsza wydarzyła się dość dawno i pamiętam tylko tyle, że jakaś starsza babcia kompletnie nie informując mnie jaki autobus przyjechał zaczęła mnie stanowczo pchać do jego drzwi. Druga natomiast miała miejsce właśnie podczas mojej poniedziałkowej podróży, kiedy stałem zupełnie sam na przystanku i podjechał autobus. Podszedłem do drzwi i w przestrzeń rzuciłem pytanie jaki to autobus. Po chwili podszedł jakiś młody facet i jakby mu się pomyliły niepełnosprawności zaczął mnie wciągać do środka. Moja reakcja była dość natychmiastowa: postawiłem opór i ponowiłem dobitniej swoje pytanie. Dobrze się stało, bo gdybym dał się wciągnąć w Stalowej Woli byłbym kilka godzin później, niż planowałem.
2. Nie zniechęcaj się! Punkt dość podstawowy i właściwie powinien się pojawić jako pierwszy, jednak pierwszeństwo oddałem inspiratorowi:). Rozwijając: wada wzroku czy jego brak to jedno, a cała reszta, jak charakter, osobowość itd. to drugie. Trzeba być świadomym, że obie te sprawy generalnie nie mają ze sobą ścisłego związku. Innymi słowy nie ma zasady mówiącej o tym, że wszyscy niewidomi są... dopiszcie sobie dowolne cechy charakteru. Tak więc jeżeli zaoferujesz swoją pomoc i usłyszysz w odpowiedzi: sam sobie poradzę! nie zniechęcaj się: trafiłeś na taką a nie inną osobę, ale nie oznacza to, że wszyscy tacy jesteśmy. Tak naprawdę każdy, komu w jakiejkolwiek sprawie zaoferujesz pomoc może w ten sposób odmówić, jednak gdybyśmy z takiego powodu przestali pomagać ludziom świat byłby straszny.

wtorek, 12 sierpnia 2008

Podróż klasą 0

Parę słów tym razem o sprawach bardziej życiowych, konkretnie o moich doświadczeniach z wczorajszej podróży na trasie Kraków - Stalowa Wola. Być może się czepiam, jednak... no, ale po kolei:
Bardzo miła pani, na moje ucho ok. 50-letnia, choć może młodsza, podprowadziła mnie na stanowisko, z którego odjeżdżał mój autobus. W trakcie krótkiej rozmowy zapytała: "Pospieszny do Zamościa?", na co uzyskała odpowiedź twierdzącą. Już na miejscu "przekazała" mnie pod opiekę ludziom stojącym przy autobusie, zupełnie nie wiadomo po co i dlaczego dodając: "Ten pan jedzie do Zamościa". Moje dwa pytania: Po pierwsze co to kogo obchodzi dokąd ja jadę? Bilet przecież jestem w stanie sobie kupić. No a po drugie skąd ona wyczarowała taką informację? Jechałem oczywiście do Stalowej Woli i ani jednego obrotu kół autobusu dalej. To, że autobus jechał do Zamościa to zupełnie inna sprawa, a chyba dość normalne, że wiem jakiej relacji jest środek lokomocji, którym zamierzam podróżować. No ale nic to:
Kobieta mnie zostawiła, po kilku minutach przyszedł kierowca. I tu dopiero zaczął się cyrk. Nagle wszyscy wpadli na pomysł, żeby mnie przepuścić (dla niewtajemniczonych muszę dodać, że podróżuję z białą laską). Nie pomagało moje "Ale ja poczekam, Proszę wsiadać", musiałem wejść pierwszy, inaczej zostałbym chyba wniesiony do tego autobusu. Oczywiście musiałem i tak stać i czekać aż przejdą wszyscy ludzie, którzy kupili już bilety, różnica tylko taka, że czekałem w przejściu, w autobusie, zamiast spokojnie stać na zewnątrz, przeczekać i wtedy wejść, kupić bilet i zająć miejsce. Przyznam, że trochę jednak jestem sam sobie winien, ponieważ mogłem rzucić tym ludziom informację, że nie posiadam biletu, jednak cała akcja w pewnej mierze mnie zaskoczyła i zanim przyszło mi to do głowy było za późno. Zostawmy więc dobroduszny bezosobowy tłum i przejdźmy do osoby konkretnej, jaką był dzieciak, wg mnie mający ok. siedmioletni staż na planecie Ziemi. W życiu nie wpadłbym na to, że w jednym dziecku może być tyle kontrastu! Byłem autentycznie w szoku. Spróbuję zobrazować w ten sposób: Wyobraźcie sobie dziecko, które pluje, kopie, tłucze się, hałasuje i zachowuje się po prostu jak rozbrykany bachor, po czym przechodzi nagłą i natychmiastową metamorfozę i zaczyna raczyć dziadka siedzącego obok pytaniami w rodzaju: "Dziadku, czy ten Zamek to zabytek klasy 0?" Pytań tego typu było więcej i czuło się wręcz, że dzieciak wie o czym mówi i o co pyta. Czy więc wiedza, jak na takie dziecko naprawdę niemała, nie idzie już w parze z kulturą? Powiecie, że to dziecko, że normalne, że tak się zachowuje, a ja się z tym zgodzę, co jednak nie zmienia faktu, że ten kontrast mnie dziwi. Tak więc rodzice, zarówno aktualni jak i przyszli, zadbajcie troszkę bardziej o wychowanie dzieci i wpojenie im podstawowych zasad kultury, bo jak widać wiedza to nie wszystko i dzieci mogą wiedzą błysnąć, a kulturą zgasnąć.

sobota, 9 sierpnia 2008

Topi się "Asfalt"

Asfalt Records postanowił wypuścić na rynek drugi handlowy singiel O.s.t.r.a z płyty "Ja tu tylko sprzątam" pt. "Jak nie Ty, to kto". Informację tą widziałem już jakiś czas temu, dziś postanowiłem zweryfikować jej prawdziwość na stronie wytwórni. Okazało się, że faktycznie singiel takowy ma się pojawić w niedalekiej przyszłości, wydany tak jak poprzedni zarówno na wosku jak i CD w limitowanej ilości 2000 sztuk. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: co ma na celu wypełnianie singla dwoma (poza tytułowym) utworami, które są już znane z płyty? Osobiście wolałbym dostać coś świeżego, np. jakiś remiks. W dodatku po raz kolejny jesteśmy częstowani trzema instrumentalami, które oczywiście znajdują się na edycji specjalnej albumu. Do dwuch premierowych utworów instrumentali brak. Nie bardzo rozumiem dlaczego. Pomijam już fakt, że skoro mam wszystkie instrumentale z tej płyty wolałbym dostać choćby ze 2 acapelle, można byłoby zrobić remiks. No i na winylu też lepiej mieć acapelle, na których można poscratchować, niż instrumentale, z których właściwie niewiele jest pożytku. Wszystko to razem sprawia, że cena 16.54 za CD i 38.99 za winyl wydaje mi się lekko wygórowana. Na CD dostajemy co prawda 3 teledyski, jednak dla mnie nie przedstawiają one kompletnie żadnej wartościi.
Pozostając w tematyce rapowej, Asfaltowej i dotyczącej O.s.t.r.a. wspomnę jeszcze o jednej ciekawostce. otóż na pewnym portalu, którego ani myślę reklamować, swego czasu pojawiła się recenzja albumu "Ja tu tylko sprzątam". W jednym z pierwszych zdań recenzent poczęstował nas jakże nieprawdziwą informacją o rzekomym wydaniu winylowym tego albumu. Pozwolę sobie zacytować O.s.t.r.a: "Ja przeniknę gdzie masz te winyle, daj moment", tylko powiedz mi gdzie mam ich szukać, skoro sama wytwórnia ani słowa o nich nie pisze. Czy ktoś taki powinien w ogóle pisać recenzje, które potem czytają inni i niestety często na ich podstawie wyrabiają sobie opinię o albumie?

niedziela, 27 lipca 2008

"Tylko oryginał ma ten dobry klimat" Cz.1

Są artyści, których płyty mogę kupować w ciemno, bo wiem, że nie zawiodą moich oczekiwań. Najważniejsi z nich to O.s.t.r. i grupa Dream Theater. Są też tacy, których płyta nigdy na mojej półce się nie znajdzie, bo wydałbym na nią kilkadziesiąt złotych, przesłuchał raz i stałaby sobie biedna bezczynnie. Lepiej, żeby trafiła do kogoś, kto choć raz na jakiś czas da jej trochę powirować w odtwarzaczu. Niestety są też tacy, których płyty chętnie bym kupił, ale zwyczajnie mnie na to nie stać. Pomimo to staram się możliwie często zaglądać do sklepu muzycznego i zostawiam tam czasem nawet niemałą część swoich marnych bądź co bądź dochodów. Dzięki temu po dwuch latach takiej działalności na półce stoi lekko ponad 40 płyt CD i 7 winyli. Na szczęście te ostatnie nie tylko stoją, bo jakimś dla mnie samego niewytłumaczalnym sposobem udało mi się zebrać kwotę na tyle pokaźną, że teraz w mieszkaniu stoi sobie, nawiasem mówiąc wcale nie lekki gramofon. Na tyle nielekki, że żeby go dowieść do szkoły, w której jeszcze niedawno rezydowałem, musiałem zamówić taksówkę.
Postaram się opisać po krótce kolekcję moich oryginalnych płyt. Nie zamierzam tu pisać recenzji, skupię się raczej na ciekawych szczegółach związanych z zakupem niektórych albumów lub też stricte z nimi samymi.
Jedno z bardziej charakterystycznych pudełek skrywa w sobie mój najświeższy zakup: Epkę Łony i Webbera pt. "Insert" - z insertem. W środku znajduje się płyta, a obok wspomniany insert: Kielon. Jak na razie został on tylko "Ochrzczony" Podczas jednej z prawie całonocnych imprez i spokojnie sobie czeka na lepsze czasy, więc skupmy się tym samym na najważniejszym: nośnik CD, pojemność 80 minut, wykorzystane ok. 20. Przyznam, niewiele, ale za to, poza jednym wyjątkiem (Opinia subiektywna), w wielkim stylu. Tyle co do treści. Zakup, oczywiście, przez internet, gdyż był to jedyny sposób na zdobycie tej limitowanej edycji.
Kilka miesięcy wcześniej zakupiłem album o nazwie "Kastaniety" K.A.S.T.A. Składu. Dwie płyty, które kosztowały mnie o ile pamiętam trochę więcej, niż wynosiła ich cena w sklepie kilka lat wcześniej. Wszystko dlatego, że albumu nie można było dostać w żadnym sklepie, znalazłem go jedynie na allegro. Zdecydowanie częściej wracam do pierwszej płyty z tego albumu, może ze względu na fakt, iż jest prawie w całości po polsku, czego nie można powiedzieć o drugiej.
Pod koniec roku 2003, czyli jakby na to nie patrzeć ładnych parę lat temu na półkach sklepowych pojawiły się prawie jednocześnie 2 dwupłytowe wydawnictwa. Oba posiadam w swojej kolekcji, choć jedno, niestety, w reedycji. Pierwsze z nich to album O.s.t.r.a "Jazz w wolnych chwilach", drugie natomiast to "Kasta Tomy" wspomnianego wyżej K.A.S.T.A. Składu. Patrząc przez pryzmat wcześniejszych dokonań tych artystów oczekiwałem w sumie 4 płyt bardzo solidnej dawki rapu. O.s.t.r. nie zawiódł, choć wielu tak twierdzi, natomiast "Kasta Tomy" wypadł jak dla mnie dużo słabiej od poprzednika. Po części na moją ocenę miały również wpływ czasy trwania albumów: O.s.t.r. wypchał płyty prawie po brzegi, przy tym bardzo solidną muzyką, Kasta natomiast za te same pieniądze dała dwa razy mniej materiału, często na średnim wg mnie poziomie. "Jazz w wolnych chwilach" kupiłem wtedy na własną rękę, później z braku pieniędzy musiałem sprzedać, czego dziś bardzo żałuję, również dlatego, że gdzieś zgubiłem pieniądze, które dostałem za ten album. Tak mści się sztuka za jej nieszanowanie, potraktujcie to jako przestrogę. 3 lata później, gdy chciałem kupić go znowu, dostępny był tylko na allegro za jakieś niebotyczne dla mnie kwoty, kupiłem więc reedycję gdy tylko się pojawiła. Album Kasty natomiast kupiłem wspólnie z dwoma kumplami, po czym, dość niedawno, odkupiłem go od nich na własność spłacając im ich wkład w ten zakup. Jest pierwszy, to niech już będzie i drugi album na półce.
Z podobnego założenia wyszedłem kupując płytę "Outsider" grupy Fenomen. Kupiłem wcześniej "Efekt", "Sam na sam" chcę kupić, ale nigdzie nie mogę znaleść, więc gdy wyszedł wspomniany wyżej "Outsider" po bardzo pobieżnym przesłuchaniu, sam nie wiem do końca dlaczego, poszedłem do sklepu i kupiłem oryginał. Nie dość, że płyta krótka, bo tylko 11 utworów, to jeszcze chwilami brzmi jak popik rodem z jakiejś rodzimej stacji radiowej. Śpiewane refreny niestety nie przyczyniają się do zmiany mojego zdania. Jeden z tych zakupów, których żałuję, a szkoda, bo ceniłem skład za wcześniejsze dokonania.
W tekturowym pudełku, dużo większym od samej płyty, spoczywa krążek o nazwie "10kilobeatz mixtape" beatboxowego tria Al-Fatnujah. 10 utworów różnej maści nagranych tylko za pomocą ust (mowa oczywiście o źródle dźwięku, a nie jego rejestracji). W naszym kraju ewenement. Płyta była dostępna tylko za pośrednictwem internetu i kosztowała śmieszne pieniądze: 4 zł + koszt przesyłki. Przelaliśmy z kumplem 14 zł na konto chcąc kupić dwie od razu, ale z jakiegoś powodu dostaliśmy jedną. Nie wnikam już teraz w to dlaczego, nawet za te 14 zł opłacało się.

sobota, 26 lipca 2008

"Mało się znamy, więc..." - czyli kilka słów na dzień dobry

W dobie, epoce, a nawet erze internetu jednym ze skuteczniejszych sposobów na wyrażenie swoich myśli tak, by były one ogólnodostępne jest właśnie założenie bloga. Tenże czyn popełniłem dnia dzisiejszego nie mając jednak jeszcze pomysłu jakie myśli będę tu publikował. Przypuszczalnie będzie dużo albo nawet bardzo dużo o muzyce, pewnie trochę o sprawach typowo życiowych, czasem złoże też hołd erze i napiszę kilka słów związanych z informatyką, jako że tą stosowaną zamierzam od października studiować. Wyrażał tu będę zarówno zachwyt nad rzeczami zachwytu wartymi, jak i złość czy po prostu ostrą krytykę w stosunku do spraw, zachowań czy ludzi, którzy jej wymagają. Tyle tytułem wstępu