piątek, 28 listopada 2008

"Na start się nastaw"

Ok 2,5 roku temu znalazłem gdzieś informację o konkursie organizowanym przez duet producencki White House. 3 bity do wyboru, a na zadanie napisać i nagrać zwrotkę pod jeden z nich. Tekściarz ze mnie żaden(czasem po godzinie pisania mam zaledwie parę wersów), wiele nie rymowałem, więc styl i flow też nie są mistrzowskie, ale postanowiłem przynajmniej spróbować. Tekst powstawał 4 dni (oczywiście z przerwami), w dosyć odosobnionym miejscu, jakim była szkolna radiola, w której swego czasu miałem nawet autorską audycję rapową. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie seria przeróżnych przeciwności losu, jakie mnie nękały od tego czasu próbując uniemożliwić mi zarejestrowanie tego tekstu w formie dźwiękowej.
Planowałem nagrać tą zwrotkę w szkolnym studio nagrań, co okazało sie niemożliwe, gdyż najpierw nauczyciel nie pojawił się w ogóle na lekcjach, a tydzień później nie było czasu. Nagranie na własną rękę? Hmm, przez jakiś czas wykluczałem taką opcję: zdechł mi komputer i musiał zostać wysłany do serwisu, poza tym nie miałem na oku miejsca o odpowiedniej akustyce i odpowiednio wytłumionego. O ile dobrze pamiętam wypożyczenie laptopa zaoferował mi jeden z moich przyjaciół, miejsce natomiast wynalazł mój były wychowawca. Byłoby jednak zbyt pięknie, gdyby od tego momentu wszystko szło dobrze.
Najpierw okazało się, że kabel łączący kartę dźwiękową z komputerem uległ w niewyjaśnionych okolicznościach uszkodzeniu skutkującemu nie działaniem. Trzeba było kupić nowy. Tylko za co? Byłem totalnie bez grosza, a tu tak z 1500 tych groszy było trzeba. Z pomocą przyszła jedna z moich nauczycielek, która chyba mimowoli usłyszała moją rozmowę z kimś na ten temat i po prostu postanowiła mi pomóc. Stała się więc kolejną osobą, dzięki której cała sprawa w ogóle doszła do skutku. Dokonałem zakupu i niczego nie podejrzewając zaatakowałem pokoik, który "wynajął" mi na czas nagrania wychowawca. Instalacja sterowników, sekwencera audio/midi i podłączenie sprzętu o ile pamiętam przebiegło bez większych trudności. Ciekawe rzeczy zaczęły się natomiast dziać w trakcie samego nagrania. Wystarczyło, że zaakcentowałem jakieś słowo, a mikrofon obcinał głośność. Okazał się niestety uszkodzony (jakżeby mogło być inaczej? Jak wszystko to wszystko). Nie pamiętam już teraz czy udało mi się go tak wysterować, że nie skrzywdził mojego wokalu, czy też zastąpiłem go innym, słabszym, dość, że kiedy skończyłem rymować z pełną świadomością, że się udało nie bardzo chciało mi się w to uwierzyć. Niniejszym więc upubliczniam i tak już dawno upubliczniony rezultat trudów opisanych wyżej.

poniedziałek, 24 listopada 2008

"Coś jak szachów partia"

Na szczęście od jakiegoś już czasu nie jestem studentem wydziału Fizycznego na AGH. Operacja "transfer studenta Witolda S. na wydział elektryczny" zakończyła się powodzeniem. Tak więc cel osiągnięty, choć trochę okrężną drogą.
Już jako student informatyki stosowanej na tzw. samogłoskach siedziałem sobie dziś na wykładzie z podstaw informatyki. Przez pierwsze 30 minut była to praktycznie jedyna wykonywana przeze mnie czynność, nie licząc może napisania kilku słów do kolegi na gadu (cudowne wifi:P). Zmiana nastąpiła w momencie, gdy prowadzący uruchomił program do gry w szachy. Na początku myślałem, że pokazuje jakąś konkretną pozycję, żeby na jej przykładzie omówić działanie algorytmów rekurencyjnych (temat całego wykładu), jednak gdy uzyskałem od kolegi siedzącego obok informację, że jesteśmy w pozycji startowej zacząłem się koncentrować na tym, co się działo. Toczyła się więc partia: IS rok I - Komputer. Po dwuch posunięciach z obu stron postanowiłem, że podrzucę swoją propozycję ruchu: zagramy partię Hiszpańską. Propozycja przeszła, jednak wykładowca albo nie znał dobrze tego debiutu, albo po prostu wolał nie wchodzić w bardzo złożone pozycje, jakie powstają w jego głównym wariancie. Wytłumaczył więc ładnie, że ten główny wariant jest be, po czym zagrał wariant wymienny, w nienajlepszej niestety odsłonie. Oczywiście celem gry było ukazanie działania algorytmów rekurencyjnych, nie zaś sama wygrana, nie mniej jednak odzywa się tu u mnie zmysł szachisty i stąd te komentarze. Gra toczyła się dalej, komputer zdobywał coraz większą przewagę. W pewnym momencie podrzuciłem jakieś posunięcie, przyjmijmy, że Wieża E1. Wykładowca odliczył pole i grzecznie zapytał: Tutaj? Cóż było robić, trzeba było powiedzieć: Nie wiem, nie widzę. W sumie szkoda, że nie miałem możliwości zobaczyć reakcji ludzi, którzy to usłyszeli:P.

PS: Daleko mi do przechwalania się moimi umiejętnościami typu gra w szachy w pamięci, w której zresztą jest wielu mocniejszych ode mnie. Post ten miał za zadanie ukazać komizm konkretnej sytuacji i o taki odbiór proszę.

piątek, 21 listopada 2008

4 galaktyki na jednej planecie

Postanowiłem uczcić dziś fakt, iż na moje konto po długim oczekiwaniu wreszcie wpłynęły pieniądze zwane stypendium. Większa ich część i tak z niego wypłynęła w niewiarygodnym wręcz tempie (siedziałem przy komputerze i spłacałem dług za długiem),jednak część się ostała. Miejscem uczczenia owego wpływu stał się (w nawiasie: a jakże) sklep muzyczny. Pierwszy z dwuch, w jakich byłem niestety nie zarobił na mnie, a wszystko dlatego, że na postawione przeze mnie pytanie: "Czy mają państwo nową płytę L.u.c.a" uzyskałem odpowiedź bardzo przeczącą. Bardzo, bo państwo w ogóle tej płyty nie mieli, ani wtedy, ani nigdy wcześniej. Uderzyłem więc wraz z kolegą do drugiego sklepu i tutaj już odpowiedź na to samo pytanie była zdecydowanie bardziej optymistyczna. Padło pytanie o koszt, padła i odpowiedź, więc, z albumem w ręku, grzecznie pomaszerowałem do kasy. Po powrocie do domu prawie natychmiast wrzuciłem płytę do komputera i odpaliłem jedyny utwór, którego nie miałem jeszcze okazji przesłuchać (album jest dostępny na myspace L.u.c.a). A tytuł jego jest "O dziewczynce, która urodziła drukarkę". Prawie od razu zrozumiałem dlaczego nie było go na myspace: L.u.c opowiada po prostu w bardzo pokręcony sposób fragment historii, która - jak mi się wydaje - zawarta jest w książce będącej częścią tego albumu. Myliłem się jednak myśląc, że ta historia jest pokręcona: to był dopiero wstęp. Wpadłem bowiem na genialny pomysł obejrzenia filmu (trzeci element albumu). Jeżeli tamten utwór był pokręcony, to film nie mieści się dla mnie w jakiejkolwiek skali. Mamy np. prezentację ogrodu projektowanego dla bogatych, samotnych ludzi. Ogród jak ogród, tyle, że są w nim sztuczni ludzie, którymi można sterować za pomocą... no, za pomocą czegoś. Oczywiście to nie jest najdziwniejszy wkręt w całym filmie, ale po pierwsze oglądałem go bez wsparcia osoby widzącej, co za tym idzie miałem tylko odbiór słuchowy, a po drugie nie chciałbym zepsuć "przyjemności" oglądania komóś, kto się zdecyduje na tak nieodpowiedzialny krok. A propos: ktoś chętny?