czwartek, 24 grudnia 2009

Życzenia

Zaczynam zauważać pewne pozytywne zjawisko. Otóż jeszcze rok temu większość życzeń, jakie otrzymywałem składała się z banalnego wierszyka, dodatku w stylu "Wesołych świąt" i podpisu, lub też, co gorsza, linku do jakiejś świątecznej kartki w jakimś nie mniej świątecznym serwisie. W tym roku oczywiście nie zabrakło takowych zjawiskowych i jedynych w swoim rodzaju życzeń, jednak stanowią one na szczęście mniejszość. Coraz częściej dostaję normalne, proste, ale dzięki temu naturalne i chyba bardziej szczere życzenia. Od zawsze wszystkim powtarzałem, że wolę kilka prostych słów, niż wklejkę z jakiegoś serwisu w stylu www.rozeslijtezyczeniawszystkimznajomym.pl. Czy nie jest Wam miło, kiedy ktoś złoży Wam życzenia prosto z serca? A jak się czujecie dostając po raz dziesiąty ten sam wierszyk, z tą różnicą, że nadawcą jest ktoś inny? W czasach, kiedy coraz częściej na pytanie "Kiedy moglibyśmy się spotkać" dostaję odpowiedź "Nie wiem, nie mam czasu" taka zmiana naprawdę cieszy.
Jak powiedział L.U.C. "Fizyka i czas dzielą nas, roztapiają nasze kontakty". Sam to zauważam, dlatego też życzę nam wszystkim wzmocnienia naszych więzi. Rzućmy obłudę i przeżyjmy te święta w atmosferze miłości, radości i pokoju. Tak po prostu, szczęśliwie. Pozdrawiam

wtorek, 8 grudnia 2009

O pełnej dowolności wyboru

Postanowiłem za pośrednictwem strony internetowej mojego operatora aktywować kilka pakietów sms. Kazano mi potwierdzić zlecenie. Jedno z pól nazywało się "Krotność" i jak można się domyślić dotyczyło ilości pakietów. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po wpisaniu w to pole liczby 3 otrzymałem komunikat brzmiący mniej więcej: Wpisana w polu Krotność wartość jest niepoprawna. Proszę wpisać liczbę nie większą niż 1. Chciałbym zatem wiedzieć jaki ja mam właściwie wybór jeśli chodzi o to, co mogę w to pole wpisać? Najciekawsze, że pakietów można aktywować dowolną ilość, nie mniej jednak każdy trzeba aktywować osobno. Jakby to Łona powiedział "Absurd i nonsens".

niedziela, 4 października 2009

"Jak zapomnieć" O "Nie mogę Cię zapomnieć"?

Stylem Artura Andrusa zacznę od czegoś zupełnie nie związanego z tytułem:
Jako, że korzystałem swego czasu z usług pewnej firmy zajmującej się realizacją doładowań telefonicznych, mili Ci państwo postanowili uraczyć mnie przecudowną i zupełnie mi niepotrzebną ofertą promocji. Coś w stylu "20% więcej na koniec lata". W końcowej części maila znalazł się tekst: Jeśli nie chcesz otrzymywać informacji o promocjach kliknij. Kliknąłem i... przeglądarka ogłosiła "404 not found". Sprytny sposób na uniemożliwienie klientowi rezygnacji z tychże maili, prawda?
Kilka dni temu miałem okazję usłyszeć utwór z nowego, do pewnego czasu długo przez niektórych wyczekiwanego albumu Agnieszki Chylińskiej. Czemu do pewnego czasu?
Klik
Mam to skomentować? W pierwszej chwili myślałem, że może to jakiś remiks, jednak zapowiedź wygląda na jednoznaczną. Nie omieszkałem wkleić linka do opisu w Mirandzie, co zaowocowało dwoma rozmowami, jedną tekstową za pomocą komunikatora, drugą telefoniczną. Z pierwszej jasno wynika, że ta Pani ma o jednego fana mniej. Druga? Cóż, zostałem wręcz zapytany czy to jakiś żart, a to chyba mówi samo za siebie. Niestety, rozczarowałem rozmówcę. Lepiej więc chyba jak najszybciej zapomnieć o "Nie mogę Cię zapomnieć".

sobota, 30 maja 2009

Teatr niespełnialnych marzeń

Pięknie wydana, kolekcjonerska edycja, 4 cd, 2 lp plus jakieśtam gadżety. Każdy fan chciałby chyba mieć coś takiego, a tym bardziej fan posiadający gramofon. "I pięknie to wygląda, tylko, że..." No właśnie.
Zacznijmy jednak od początku: Wczoraj wieczorem dotarła do mnie informacja: Wychodzi nowy album Dream Theater. Znalazłem jakiś kradziony materiał, co do którego jednak nie mam pewności po moich doświadczeniach choćby z "Poetami", że będzie ostateczną wersją. Słucham go właśnie w tym momencie, ale o tym za chwilę. Ważniejsze jest to, że na stronie jakiegoś sklepu znalazłem informację o tej limitowanej edycji. Pomyślałem sobie: No dobra, 200, może 250 zł niemoje, ale będę to miał. I co? I już wiem, że się pomyliłem. To cudo kosztuje 529 zł! Czy to nie jest lekka przesada? Poprzedni album w wersji z DVD kosztował 75 zł. Załóżmy, że te 4 cd kosztowałyby 150 zł, co i tak wg mnie jest już ceną mocno wygórowaną. Polskie rapowe 2lp kosztują z reguły ok. 60 zł, jako, że to jest zagraniczny album mogę uznać, że może kosztować 2 razy drożej, czyli powiedzmy 120, 130. W sumie wychodzi mniej więcej 280, ale powiedzmy, że przebolałbym 300. Pozostałę 200 zapłaciłbym chyba za sam fakt, że to edycja limitowana, a to mi się nie uśmiecha, tym bardziej, że stan moich finansów zwyczajnie nie pozwala na coś takiego.
No i drugi aspekt całej sprawy. Przesłuchując materiał dotarłem do utworu nr 4. I co usłyszałem? Zlepek motywów z Train of Thought. Kolejny minus dla zespołu. Jeśli się okaże, że to, co słyszę to finalna wersja płyty, to nie wiem, czy nie poprzestanę na edycji najbardziej podstawowej. Jeżeli już wydaję na płyty takie potężne kwoty, to lubię czuć, że było warto, a tutaj nie miałbym tej pewności.
PS: Jeśli chodzi o "Poetów" okazało się, że utwór Roszji na oryginalnej płycie jest nagrany zupełnie inaczej. Przede wszystkim wokal nie brzmi jakby należał do Fisza, no i bit jest nieco bardziej urozmaicony, co stawia ten utwór w mojej ocenie dużo wyżej, niż poprzednio.

środa, 27 maja 2009

"Żegnamy reklamy"

Dwie małe historyjki, które postanowiłem spisać, by je ocalić przed zapomnieniem:
Pierwsza miała miejsce równo tydzień temu. Razem z udzielającym się czasem w komentarzach Kloze szliśmy dolną płytą dworca PKS w Krakowie. Naszym celem było stanowisko nr 6, gdzie stał autobus, którym przyjechał ze Stalowej Woli (układ dużych i małych liter inny niż ostatnio, ale też nieprzypadkowy) jeden z naszych, a na pewno moich wieloletnich kumpli. Nie to jednak jest najważniejsze. Rzecz w tym, że idąc tak sobie i rozmawiając usłyszeliśmy nagle z głośników coś takiego: "Reklama... Po reklamie". Kloze, który akurat o czymś mówił, przerwał i oboje wybuchnęliśmy śmiechem, co chyba trochę zdziwiło przynajmniej część ludzi będących w pobliżu.
Drugi epizod wydarzył się dzień później, bez Kloze, za to z Tomkiem, wspomnianym wyżej przyjezdnym ze Stalowej Woli. Szliśmy sobie chodnikiem w stronę naszej byłej szkoły, ja oczywiście z białą laską udając przewodnika. Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałem z ust mijającej nas i idącej w przeciwnym kierunku wychowawczyni "Do widzenia". Zamurowało mnie i po prostu nic nie odpowiedziałem. Widać przyzwyczajenie robi swoje i kobieta widząc białą laskę uznała, że jesteśmy uczniami, którzy wracają z wyjścia w miasto, a że sama pewnie szła już do domu, więc chciała się pożegnać. A skoro nas nie rozpoznała, to pewnie teraz się zastanawia co to za niekulturalni uczniowie, skoro nawet jej nie odpowiedzieli.

sobota, 9 maja 2009

"Jak widzisz lubię szydzić"

Kolejny post z cyklu "Lubię się czepiać".
Wszystko zaczęło się od tego, że - w związku z jakże małą ilością komentarzy na blogu - postanowiłem zainstalować tu jakiś licznik odwiedzin żeby mieć jakie takie pojęcie czy ktokolwiek czyta to co piszę. Wygooglałem więc google analytics, zainstalowałem z niewielkimi komplikacjami, które jednak udało się rozwiązać i w efekcie od nieco ponad miesiąca jesteście zliczani. Ba, żeby tylko zliczani: jeśli ktoś trafi na tego bloga z wyszukiwarki, to ja wiem co w nią wpisał. A co ludzie wpisują? Ano właśnie, o tym będzie ten post.
Pominę względnie normalne sformułowania, skupię się tylko na tych ciekawszych. A więc jedziemy, tym bardziej, że wiele tego nie jest:
"czy mogę kupić głośniki do komputera za stypendium" - Ktoś chyba zbyt dosłownie odebrał sformułowanie "Zapytaj google".
"glosnik do srodka wciaga"
"Jak usłyszeć swój głos w głośnikach" - hmm, kupić mikrofon?
"Nikt nie zauważy brak" - przyznam szczerze, że nie wiem czego ten ktoś szukał.
"opóźniony dźwięk nagrywany z gramofonu" - to chyba latencja, no ale wybaczam, bo słowo może być mało znane.
"straciłem głos w głośnikach w laptopie" - to na pewno jakiś wirus:P. Albo bakteria:P.
"Utwory z płyty poeci" - A co poeta miał na myśli? Mp3, tracklistę, a może jeszcze coś innego?
trzci wymiar rymuje rotunde.
Na ten moment to wszystko, zapewne jednak w przyszłości pojawi się jeszcze trochę takich perełek i chętnie się nimi z Wami podzielę. Będę aktualizował tego posta co jakiś czas. Tymczasem zachęcam przede wszystkim nieznajomych do zostawiania jakichś śladów bytności, np. w księdze gości. Nie miejcie obaw, nie odinstaluję z tego powodu licznika.

niedziela, 3 maja 2009

"Tylko oryginał ma ten dobry klimat" - cz.4

Właściwie to już nie pamiętam jak trafiłem na mp3 tego albumu, dość, że po przeczytaniu składu zespołu ściągnąłem i przesłuchałem czem prędzej. Potem okazało się, że nigdzie nie ma wersji CD, co mnie bardzo zmartwiło. A jeszcze później dotarła do mnie informacja o planowanej reedycji albumu, właśnie na tymże nośniku. Ciężko było ją zdobyć, nigdzie jej przez długi czas nie mogłem znaleść, w końcu udało się. I trochę się zdenerwowałem, bo owa reedycja została wzbogacona tekstami jakiegoś dziecka, nie pamiętam teraz konkretnie kogo, w każdym razie pomysł mi się nie spodobał. Mowa o albumie "Ke ke ke" grupy Bakflip, wtedy jeszcze w składzie Afront, czyli Janek i Kasina czy jak go się tam pisze:D, oraz Marek Dulewicz, czyli człowiek odpowiedzialny za realizację choćby albumów O.s.t.r.a, jak również za gitarkę w jednym z utworów na "Jazzie w wolnych chwilach". Mieszanka dobrego rapu i gitarowego grania, mi takie połączenie osobiście bardzo odpowiada, choć są utwory, które omijam. Już jakiś czas temu pojawiło się "Dwunastu nędznych ludzi", na którym Janek większością tekstów mnie osobiście powalił, choć płyta charakter ma zdecydowanie katastroficzny. Taki chyba mój ulubiony utwór to "4 wersy". Niestety jeszcze nie doczekała się ta płyta wersji CD na mojej półce.
Wspominałem już o "DoReMiFaSofa", a ani słowa nie powiedziałem o "Many styles", czyli pierwszym dziele zespołu Sofa. Właściwie to powinienem zacząć od tego, że usłyszałem o nich w kontekście wspomnianego wczoraj koncertu O.s.t.r.a w radiowej trójce. Usłyszałem też ich, bo towarzyszyli wtedy Adamowi grając jego bity na żywo. Minął ponad rok, wieści o nich żadnych nie było, aż w końcu pojawiło się "Many styles". Przesłuchałem kilka razy, aż wreszcie kupiłem. Taki mój prywatny problem dotyczący tej płyty: refren z utworu nr 13 kojarzy mi się z czymś, ale do dziś nie doszedłem do tego z czym konkretnie. Może ktoś wie?
Ta płyta to było dla mnie jedno wielkie zaskoczenie. W momencie kiedy ją usłyszałem zacząłem się zastanawiać jak to się stało, że coś tak dobrego nie dotarło do mnie wcześniej. Kanał Audytywny, "Płyta skirtotymiczna" - nic dodać nic ująć. Od tego albumu zacząłem uważniej śledzić dokonania przede wszystkim Luca. Dwa jego kolejne dzieła są dla mnie jednak nieco trudniejsze w całościowym odbiorze, mniej tam hip-hopu, więcej eksperymentów różnego rodzaju. Takie jednak utwory jak "Radiowa piosenka o niczym", czy powiadamiający mnie swego czasu o tym, że ktoś dzwoni utworek o skrzyni biegów Ikarusa, to jak dla mnie klasyka. Potem była już zdecydowanie prostsza "Homoksymoronomatura", no i opisywany ok. pół roku temu "Planet Luc". "co to za styl pytaszszsz?" Dobry, ciekawy, wpisujący się raczej w koncepcję "Walczyć" niż w "Wygodnie żyć". I za to szacunek.
Jedną z tych produkcji, na których uczyłem się rapu był "Efekt" składu Fenomen. Pierwsza styczność z ich muzyką? Piotr Metz, najprawdopodobniej "Znaki zodiaku", ale było to tak dawno, że nie mam żadnej pewności. Na pewno było to jeszcze w RMF FM, pod koniec dobrych czasów tego radia i jednocześnie pod koniec działalności w nim pana Metza. Sam fakt, że usłyszałem rapowy polski utwór w tej stacji był już dla mnie sporym zaskoczeniem. Chyba udało mi się go wtedy nagrać na kasetę, potem dowiedziałem się, że to Fenomen, a kawałek ma tytuł "Szansa" i był bodajże w soundtracku do jakiegoś filmu. Zdobyłem cały album i jest to jedna z tych płyt, których jak słucham, to najczęściej od początku do końca. Czy mogłem kilka lat później nie kupić CD? Aż szkoda, że "Outsider" wypadł tak kiepsko. Miejmy jednak nadzieję, że jeszcze dostaniemy coś na miarę "Efektu".
Pisząc te posty cały czas przeglądam swoje zbiory i chwilami muszę się zastanawiać, czy wspominałem już o tym, co właśnie słyszę, czy jeszcze nie. O tej Epce jednak chyba jeszcze nie pisałem. Prawdopodobnie gdybym prowadził już wtedy bloga pojawiłby się wpis od razu po jej zakupie, ale że założyłem go pół roku później, więc piszę dopiero dziś. Wczoraj wspominałem o "Bleak output" oraz o płytach z Pezetem, mam jednak jeszcze jedno dzieło Noona. "Pewne sekwencje". Dziwaczne to zjawisko. W jednym z utworów jako werbel jest użyty - jestem tego prawie pewny - odgłos wydawany przez jakiegoś ptaka. Niestety ornitolog ze mnie żaden, więc zielonego nie mam pojęcia co to za skrzydlate stworzenie takowe werble z siebie wydaje. Jeden z utworów brzmi jakby był rodem z czasów pierwszych gier na konsole telewizyjne, przynajmniej do momentu pojawienia się sampla, który wrażenie to rozwiewa - kto zna, ten pewnie wie o czym mówię, kto nie zna niech posłucha. Niestety Noon nie lubi długich produkcji, wydaje rzadko i mało, a szkoda. W pewnym sensie go rozumiem, gdyż też podchodzę bardzo krytycznie do swoich produkcji, jednak popadać w przesadę też nie można.
Podczas którejś podróży do Warszawy postanowiłem umilić sobie czas czymś, czego nigdy wcześniej nie słyszałem. Wybór padł na "Ciężkie czasy" Eastwest rockers - i jakoś tak wyszło, że przesłuchałem całość od początku do końca z bardzo pozytywnym nastawieniem. Niedługo później kupiłem oryginał. Mnóstwo pozytywnej energii, która tak mi się zawsze podobała w muzyce rodem z Jamajki. Drugi album wyszedł nieco słabiej, niektóre utwory omijam choćby ze względu na autotune na wokalach. Drażni mnie to zwyczajnie.
Stare brzmienie, niesamowita perkusja, świetny klimat, duża popularność i sporo zarówno pozytywnych, jak i negatywnych opinii. Do mnie przekaz w takiej formie trafia w pełni, czego dowodem jest kolejny krążek na półce. Po pierwszym przesłuchaniu byłem pod sporym wrażeniem, które nie zmalało zbytnio do dziś. "Powstanie Warszawskie", Lao Che. Zaznaczam, że natknąłem się na tą płytę jakby przypadkiem, nigdy wcześniej nie słysząc ani o zespole ani o albumie, więc moje wrażenia nie były w żaden sposób zdeterminowane czyjąkolwiek opinią. Cóż, może po prostu te czasy w historii naszego kraju są mi jakoś wyjątkowo bliskie, dość, że robi ta płyta na mnie wrażenie. A zarzuty, że, najkrócej mówiąc, pod publiczkę? Pozwolę sobie nie komentować, chyba każdy ma swój rozum. Podobny zarzut padł też w stosunku do płyty "Gospel", tylko - dziwna rzecz - na tym albumie koncepcja Boga i jego kontaktu z człowiekiem jest wg mnie co najmniej kontrowersyjna i moherowej armii raczej na pewno by się nie spodobała.
Znów coś, co dostałem. W witrynach odbicia, "Masz i pomyśl". Dobre czasy. Jeśli słuchać Sokoła, to właśnie z WWO, nigdy TPWC. Solo Jędkera to też jakieś nieporozumienie, zresztą "Życie na kredycie" też mnie nie poraziło. Podsumowując to, czego słucham jeśli chodzi o twórczość tych panów to pierwsze dwa ich wspólne albumy i "Witam Was w rzeczywistości". Pierwszy i ostatni mam na CD. A skoro już o ostatnim mowa, to nie mogę do dziś się oprzeć myśli, że robienie dwuch osobnych albumów wydanych w tym samym czasie ("Życie na kredycie" i "Witam Was w rzeczywistości"), to ruch czysto dla pieniędzy. No bo dwupłytowego albumu za te same pieniądze przecież nikt nie kupi, trzebaby sprzedać taniej.
Skoro już mowa o dwupłytowych albumach, to kolejną znalezioną przeze mnie na półce pozycją jest "Najlepszą obroną jest atak" Slums-Attacku. Jakoś ostatnio nie wracam do tej płyty, ani w ogóle do twórczości Peji. Nie wiem w sumie dokładnie czemu, ale coś mnie odrzuca.
Pisałem już o płycie Fokusa "Alfa i omega"? Chyba nie, ale mam nadzieję, że znajdę jeszcze wśród tych kilku ostatnich płyt, jakie mi zostały coś, o czym jeszcze nie pisałem. W przeciwnym razie będę musiał kombinować jak tu zakończyć posta, żeby było pozytywnie. Bo Fokus mnie rozczarował. Trochę się z tym liczyłem, nie mniej jednak miałem nadzieję, że będzie nieco lepiej. Pewnie gdyby nie to, że kupiłem płytkę w ciemno Fokus sprzedałby o jeden egzemplarz mniej.
Płyta za płytą, wszystkie już opisywałem. Przez moment już myślałem, że sobie wykrakałem to kombinowanie z zakończeniem. I co? I jakże miło zostałem zaskoczony! Zostały mi dwie płyty, o których na pewno wypowiem się bardzo pozytywnie. Pierwsza to Stylowa Spółka Społem, "Powrót do przeszłości". Jedna z tych niedocenionych, naprawdę dobrych produkcji. Stare brzmienie, dobry technicznie rap, nic tylko słuchać, bo nastraja pozytywnie. Miło byłoby kiedyś jeszcze usłyszeć nowe SSS.
A co na deser? Zupełnie przypadkowo płyta rapera, który ten cykl zaczął. Płyta nieco starsza, bo z roku 2004. "Nic dziwnego", bo tak się ona zwie, to po prostu porcja mocnych, często ironicznych tekstów, które 5 lat temu pochłaniałem przy pierwszym przesłuchiwaniu marząc, żeby ta płyta nie była tak krótka.
Skoro już kończyć mi przyszło ów cykl o oryginałach, bo o każdej z płyt, które posiadam w swojej kolekcji parę słów napisałem, powiem jedynie, że tak naprawdę to nie koniec, z bardzo prostej przyczyny: Ci państwo, którzy pracują w sklepie, gdzie kupiłem większość krążków nie mogą przecież zapomnieć o moim istnieniu.

sobota, 2 maja 2009

"Tylko oryginał ma ten dobry klimat" - cz.3

Swego czasu zabrałem się za przeglądanie na allegro polskich rapowych płyt. Wpadły mi w ręce dość tanie albumy "Dobra częstotliwość" Praktika i "Bleak output" Noona. Ten drugi niestety w reedycji, która, choć poszerzona o taki np. "Vision" z Dj Twisterem, została jednak uszczuplona o jeden utwór oraz kawałek drugiego. Płyta bardzo ciekawa, seria mistrzowsko poskładanych starych sampli z winyli. Przyjemnie się tego słucha. Niestety za pierwszą edycję sprzedający chcieli jakieś spore pieniądze, o ile w ogóle była, bo w sumie nie pamiętam. Na pewnym etapie przestałem się interesować jej zakupem. Praktik natomiast to już trochę inny klimat, więcej tu rapu, ale na dobrych bitach, a i jazzowania nie zabrakło: "Dobra częstotliwość" czy "Freddie".
Rzadko kupuję zagraniczny rap. Nie wychowałem się na nim, moja znajomość angielskiego nie jest też na tyle dobra, żeby zrozumieć o czym panowie nawijają. Jednym z wyjątków od tej reguły była płyta Nasa "Hip-hop is death" - i właściwie chyba tylko dlatego, że była w polskiej cenie. Jedno z tych moich spontanicznych działań, które czasem kończą się miłą niespodzianką, a czasem rozczarowaniem. Do tej płyty raczej często nie wracam, już chyba częściej odpalam "Illmatic", niestety nie z oryginału.
W poprzednim poście pisałem o albumach O.s.t.r.a, nie wspomniałem jednak o pewnej niepozornej płytce, którą dostałem swego czasu od koleżanki. Nagranie z koncertu w radiowej trójce z roku 2004. Nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że właśnie ten koncert był wyemitowany w całości dopiero następnego dnia, gdyż z niewiadomych przyczyn dźwięk wysyłany w eter podczas samego koncertu był wątpliwej jakości. Jakaś dobra dusza zarejestrowała go i udostępniła w sieci, więc można było go sobie posłuchać i powspominać, a potem była już płytka. Jako że jednak na płytce nie ma elementów takich jak życzenia świąteczne postanowiłem zachować sobie również tamto nagranie. Był to pierwszy koncert Adama jaki miałem okazję usłyszeć. Ponad 2 lata później dopiero dane mi było pojawić się na koncercie osobiście, co zresztą do dziś wspominam bardzo pozytywnie.
Skoro już mowa o płytach, które dostałem, to nie mogę pominąć płytki demo zespołu mojego kumpla z klasy. Ciężko, metalowo, dobrze. Jedyne co mnie od tej płytki odrzuca to wokal, po prostu takowego nie lubię. Miałem okazję słyszeć kilka prób zespołu i ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne.
"Nie ma takiego drugiego" składu Ego to chyba jedna z tańszych płyt, jakie kiedykolwiek kupiłem. Kosztowała dosłownie kilkanaście złotych i chyba właściwie dlatego stoi na mojej półce, bo kupowałem w ciemno. Jakoś tak najbardziej utkwił mi w pamięci drugi utwór, możliwe jednak, że to się zmieni niedługo, kiedy wreszcie spokojnie usiądę przy tej płycie i ze skupieniem przesłucham ją od początku do końca.
Jeżeli "Bleak output" Noona był w reedycji okrojony, to jedna z dwuch płyt, o których teraz napiszę została po prostu zmasakrowana w swej "Specjalnej edycji". Brak wszystkich skitów, włącznie z outrem, nie wiedzieć czemu brak też początku i końca pierwszego utworu oraz jednego z lepszych kawałków. Mowa o "Muzyce klasycznej" Pezeta i Noona, którą kupiłem w zestawie z "Muzyką poważną". W sumie nie straciłem wiele, bo za samą muzykę poważną zapłaciłbym pewnie podobną kwotę, jednak kiedy w sklepie usłyszałem, że w komisie jest "normalne" wydanie "Muzyki klasycznej" kupiłem prawie bez zastanowienia. Ciekawe ile ta płyta teraz jest warta. Jeden z pierwszych rapowych albumów, jakie słyszałem. "Muzyka poważna" natomiast to już trochę inny klimat. Usłyszałem ją pierwszy raz niestety nie z oryginału tak jakby sobie tego Pezet życzył, ale z kopii na CD, którą przywiózł do Krakowa mój "Nauczyciel hip-hopu". Jeżeli już miałbym wyróżnić jakiś utwór z tej płyty, to wybrałbym "Nie jestem dawno" - za bit. Zresztą w moim odczuciu Noon zrobił dla tej płyty zdecydowanie więcej dobrego, niż Pezet.
Z dostępem do muzyki tego zespołu były same problemy, oczywiście do momentu, kiedy nie zdecydowałem się po prostu kupić najpierw pierwszego, a potem i drugiego albumu. Gdzieś w jakimś spisie rapowych produkcji trafiłem na, jak się później okazało niezbyt rapowy album 15 minut projekt, pod tym samym tytułem. Nijak nie mogłem go znaleść w internecie, słyszałem jedynie singiel "Najdłuższy chillout w mieście" z Sokołem i Anią Szarmah o ile dobrze pamiętam. Nic więc dziwnego, że byłem nieco zszokowany tym, co dostałem na krążku. Sporo rytmów mocno drum and basowych, zdecydowanie mniej rapu niż przypuszczałem. Czy się rozczarowałem? Zdecydowanie nie. Dwa najszybsze bodajże utwory trafiły nawet na moją playlistę w telefonie i umilały mi często czas podróży.
Jakiś czas później usłyszałem gdzieś o płytce "Live in punkt". Znalazłem gdzieś mocno skompresowane aac, które rzecz jasna nie mogły mi wystarczyć. Tutaj już wokalu praktycznie w ogóle nie ma, jest za to sporo energii, dużo miłych klawiszy, no i prawie ciągle szybkie tempo. Warto posłuchać, na mnie działa zdecydowanie pozytywnie.
Znowu coś, co dostałem. Dwupłytowy album, który jeden z moich przyjaciół kupił pod wpływem sam nie wiem czego i w związku z tym, że pożałował tego zakupu postanowił mi ów album oddać, jako że podoba mi się on bardziej, niż jemu. Mowa o "Hipertrofii" Comy. Właściwie mam mieszane uczucia w związku z tą płytą. Większości utworów słucham chętnie, jednak czegoś tu brakuje. Właściwie gdyby porównać "Pierwsze wyjście z mroku" i "Hipertrofię", to różnica jest niesamowita. Obie płyty mają swoje plusy, w pierwszej jest jednak jakby więcej takiej czysto rockowej energii, "Hipertrofia" natomiast to już trochę eksperymentów, różnie zresztą ocenianych przez fanów.
Skoro już o Comie mowa, to mam również w kolekcji drugi ich album, "Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków". Tutaj jakby jest zdrowa równowaga pomiędzy tym co dobre na pierwszej i na ostatniej płycie i może dlatego najchętniej słucham właśnie tego albumu. Zamierzam również kupić "Pierwsze wyjście z mroku", choćby ze względu na sentyment i skojarzenia, ale na to opuszczę zasłonę milczenia.
Tym oto przewybitnie wybitnym rymem postanawiam zakończyć trzecią oficjalną odsłonę cyklu "Tylko oryginał ma ten dobry klimat". CDN

niedziela, 19 kwietnia 2009

"Poezjo na ulicę!"

Po kilku dniach oczekiwania na płytę "Poeci" White House miałem okazję wczoraj ją przesłuchać. Sam pomysł na album jest bardzo ciekawy, warto więc napisać jak to wyszło w praktyce.
Najpierw kilka słów dla niewtajemniczonych: Płyta "Poeci" to zbiór 14 wierszy naszych polskich poetów, zarymowanych do bitów White House przez takich raperów jak np. Wall-E, L.U.C. czy Peja. Mam jedynie wrażenie, że O.s.t.r. rymuje tutaj swój własny tekst, ale nie mam pojęcia dlaczego.
Teraz moja subiektywna opinia na temat całej płyty i każdego utworu z osobna. Zacznijmy więc od początku:
Płytę rozpoczyna Wall-E rymujący wiersz "Poeci do publiczności" Adama Asnyka. Jako intro do płyty pasuje idealnie, pomimo, że jest napisany takim a nie innym językiem i wedłóg mnie było to dla Waldemara wyzwanie. Potem mamy Lilu i "Lokomotywę". Nie wiem kto stwierdził, że to wiersz dla dzieci. Może dziś tak, ale o ile mi wiadomo Tuwim pisał go w zupełnie innym celu. Wyszło całkiem nieźle, słucha się tego miło. Kolejny utwór to jeden z moich faworytów. Nie przepadam za twórczością Górala, ale z wierszem Lechonia poradził sobie mistrzowsko. No i ten fortepian! Oj będzie ten utwór na mojej playliście długo jeszcze.
Po przeczytaniu tracklisty zastanawiałem się dlaczego L.u.c. rymuje aż dwa utwory. Słuchając płyty natomiast właściwie nie poczułem przejścia pomiędzy nimi, są rymowane pod ten sam bit i można nawet odnieść wrażenie, że stanowią jedną całość, choć są to wiersze dwuch różnych autorów. Podobnie jak w przypadku Piha, o którym napiszę za chwilę, od razu wiadomo tutaj dlaczego wybór padł na ten a nie żaden inny wiersz. Bardzo solidny punkt całego albumu, który również nieraz jeszcze zagości w moich głośnikach.
Kolejny utwór to niestety w moim odczuciu pierwszy minus dla tej płyty. Nie dość, że bit bazuje na samplu, który już dobrze znamy z utworu WWO, to Numer poradził sobie z wierszem Krasickiego dość średnio. Nie trafia to do mnie kompletnie i właściwie nie wiem czemu wybór nie padł na jakiś inny wiersz.
Dalej mamy Sokoła, który w iście grobowy sposób zarymował wiersz "Niech nikt nad grobem mi nie płacze" Wyspiańskiego. Jest w porządku, jednak być może właśnie ze względu na ten grobowy klimat nie jest to raczej mój numer 1.
Drugi i na szczęście ostatni słaby punkt to Peja w wierszu Pijak. Jakoś tak monotonnie, każdy wers zarymowany właściwie z takim samym flow. Hiperpoprawne "Się" zwiększa jeszcze moje negatywne wrażenia. Trzeba przyznać, że nie tylko on tak to słowo wymawia, ale u niego jakoś wyjątkowo to razi.
Gdybym nie wiedział, że kolejny utwór rymuje Roszja byłbym skłonny przypuszczać, że to Fisz. Bardzo podobne flow, minimalna różnica w barwie głosu, a wiersz też jakoś wybitnie pasuje do Fisza. Ogółem nieźle, choć to podobieństwo może zbyt duże.
W kolejnym utworze obawiałem się katastrofy, a wyszło nadspodziewanie dobrze. Trzeci wymiar poradził sobie z "Redutą Ordona" może nie wybitnie, ale na poziomie. Szczególnie trafiają do mnie osobiście wersy dotyczące cara.
Ciąg dalszy to Łona w nieznanym mi dotychczas wierszu "Młodzieżowy zaciąg". Szczerze mówiąc do niego pasowałby mi raczej jakiś wiersz pełny ironii i humoru, bo choć wyszło mu to nieźle wydaje mi się, że mogłoby być dużo lepiej.
Pih nie mógł chyba zarymować niczego innego, właściwie gdybym miał strzelać jaki wiersz będzie wykonywał stawiałbym od razu na Tetmajera "Lubię, kiedy kobieta". Jak wyszło? Tak jak zwykle u Piha w tego typu klimatach. Jeśli o mnie chodzi nie odpowiada mi takie podejście do kobiet, natomiast jeśli ktoś myśli podobnie jak Pih, to nie powinien się zawieść.
Takiego disa nie powstydziłby się chyba najlepszy raper. Zresztą interpretacja Fokusa również jest mocna. Mowa o wierszu Tuwima "Całujcie mnie wszyscy w dupę". Właściwie nic dodać nic ująć, mogę tylko powiedzieć, że raperzy mogliby brać z Tuwima przykład.
Nie bardzo wiem o co właściwie chodzi z tym utworem. Dlaczego Ostry rymuje tu swój tekst? Bo wygląda na to, że to rymy jego autorstwa. Abstrachując od tego utwór jest całkiem niezły, jest kilka mocnych tekstów, mamy obrazek, który możnaby streścić w słowach: "Nie ma brzydkich kobiet, tylko czasem wina brak" - albo jakoś tak:D.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że muzyka w większości utworów jest do nich wręcz idealnie dopasowana. Gdyby patrzeć na płytę pod tym kątem zdecydowanym numerem 1 jest wiersz Lechonia "Mochnacki" w interpretacji Górala. Wiersz opisujący w dużej mierze muzykę teraz został całkiem nieźle muzyką zilustrowany i za to duży plus dla White House.
W myśl zasady, żeby chwalić obficie, a krytykować oszczędnie powiem, że suma sumarum nie jestem zawiedziony. Projekt był wyzwaniem, przede wszystkim dla raperów, w pewnym stopniu również dla producentów, którzy musieli zrobić muzykę pasującą do treści wierszy. Niektórzy poradzili sobie lepiej, inni gorzej, jednak poza wspomnianymi Numerem I Peją pozostali trzymają przyzwoity poziom. Jeśli więc popatrzeć na tę płytę przez pryzmat słów Asnyka "Tacy poeci, jaka jest publiczność" myślę, że nie mamy się czego wstydzić.

piątek, 17 kwietnia 2009

"Zabiorę Cię na koncert"

Jest 2:50, godzinę temu z głośników na górnej sali w Rotundzie wydobyły się ostatnie dźwięki koncertu Adama Ostrowskiego: człowieka, który naprawdę nie bez powodu otrzymał swego czasu nagrodę od radia Bis w kategorii Najlepsza energia na koncercie. Ale może po kolei:
Ok. godziny 21 wyruszyliśmy spod AGH do Rotundy. Czas oczekiwania na otwarcie drzwi minął zupełnie zwyczajnie, więc nie ma co się nad tym rozwodzić. Wreszcie 22:00, więc wchodzimy, odbieramy wcześniej kupione bilety i uderzamy do stolików na browarek. Zostaliśmy uraczeni płytą, którą zdążyłem i tak przesłuchać dziś co najmniej 2 razy. Jakżeby inaczej: O.C.b. Mi osobiście ani trochę to nie przeszkadzało, wręcz jeszcze bardziej mnie nakręciło na ten koncert. Półtora godzinki oczekiwania przy dźwiękach albumu minęło dość szybko i nadszedł czas wejścia na salę, co niniejszym uczyniliśmy. Wybiła północ, właśnie wstał nowy dzień, skończyła się żałoba i zabrzmiało dobrze wszystkim znane: "Kim jesteś?". Kolejny koncert Ostrego w Krakowie został rozpoczęty. Jak to się potem potoczyło? Nie pamiętam dokładnej kolejności utworów. Był Strach, Karma, Miłości nie ma dziś, Flow Wirus, Sam to nazwij, Dlaczego mamy dać, synu, 1980, Dla tych kilku rzeczy... i tak dalej, aż do ABC i Ile jestem w stanie dać. Co znałem to rymowałem, zresztą słychać teraz efekty, wystarczy, że się odezwę. W przerwach między utworami mogliśmy usłyszeć np. o kłopotach Adama z rogówką - Ostry, na sali był ktoś, kto naprawdę dobrze wie o czym mowa. Poza tym kilka słów o tym, że powinniśmy o siebie dbać, badać się co jakiś czas na okoliczność nowotworów - nie ukrywam, trafiło to do mnie. Jaś 2 tygodnie temu skończył rok, zaczyna chodzić i nie ma się co dziwić, że Adam jest niesamowicie szczęśliwy. Zresztą ktoby nie był? Coś, za co naprawdę niesamowicie cenię tego człowieka, choć nie miałem jeszcze okazji poznać go osobiście: On nie wchodzi na scenę, żeby zarobić, zagrać te kilkanaście/dziesiąt utworów i sobie pójść. On przychodzi, daje z siebie wszystko, przy tym mówi wprost jaki ma ogromny szacunek dla nas jako ludzi, którzy przychodzą na koncerty i kupują oryginalne płyty: "Dzięki nim rodzinę karmię". Kto z naszych polskich gwiazdek powiedział póbliczności: Słuchajcie, dziękuję Wam za to, że mogę dzięki tej muzyce utrzymać rodzinę i nie muszę szukać innych źródeł zarobku?
Nie zabrakło wolnych styli. Niestety nie udało mi się zapamiętać "smaczków", a było ich co najmniej kilka i chwilami byłem pod ogromnym wrażeniem. Jedna z umiejętności, której mu niesamowicie zazdroszczę, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Żart z b-boyingiem, który znam dokładnie z opowieści kumpla, to kolejny punkt dla Adama, pokazał, że ma do siebie dystans, potrafi się z siebie śmiać i nie uważa się za mistrza we wszystkich dziedzinach życia.
Jednej rzeczy jednak mi zabrakło: skrzypiec. Jako człowiek, który kocha muzykę i ma marne bo marne, ale jednak jakieśtam pojęcie o niej zawsze byłem pod wrażeniem umiejętności Adama w tej materii i szkoda, że nie miałem okazji dziś usłyszeć jakiegoś ciekawego solo. Nie mniej jednak nie mogę powiedzieć, żeby koncert stracił przez to jakoś wybitnie wiele, po prostu tym razem tego elementu nie było.
Mam podsumować? Wszyscy to robią, więc wypadałoby. Ale jak to zrobić bez samych superlatywów? Nic nie poradzę na to, że już od jakiegoś czasu to, co robi Adam trafia do mnie na całej linii. Nie inaczej jest jeśli chodzi o dzisiejszy koncert. Na pewno Ostry nie usłyszy ode mnie: weź idź już stąd, nie chcemy Cię. I szczerze mówiąc myślę, że nie będę jedyny. Tak więc Adam, nie myśl nawet o szukaniu jakiejś innej pracy, tylko bierz te winyle, szukaj sampli, składaj bity, pisz teksty, a ja następną płytę kupię tak jak kilka ostatnich: w dniu premiery.

środa, 15 kwietnia 2009

Jeszcze raz o oryginale i jego dobrym klimacie

Co za czasy! Przyzwyczaił się człowiek do kupowania oryginalnych płyt i nagle się okazuje, że co rusz wychodzi płyta, której po prostu nie można nie kupić! I nie ważne, że właściwie stan portfela na to nie pozwala. Zresztą - bądźmy szczerzy - wolę mieć kłopoty finansowe, bo kupiłem zbyt dużo płyt, niż zastanawiać się na jaką płytę w ogóle warto cokolwiek wydać. Zawsze tak było. To znaczy zawsze odkąd mogłem sobie pozwolić na "wyrzucanie" z konta/portfela takich sum. I zawsze sprawiało mi to taką samą radość. Z tym nie da się porównać zakupu jakichś marnych mp3 przez internet. Dacie bezstratną jakość, porozmawiamy, ale mp3 nie kupię. No ale to temat na osobnego posta.
C, D, E, F, G, f - gdyby tak zatytułowali swoją płytę niewiele miałoby to sensu. "Te same dźwięki ktoś inaczej ponazywał..." i: DoReMiFaSofa - od razu wszystko jasne, prawda? Znalazłem informację o tym albumie dosłownie tydzień przed jego premierą i już wiedziałem, że 30 zł niemoje. Zakupiłem, jak to ja, w dniu premiery i od tego czasu nie ma płyty, której słuchałbym częściej. Jasne, że niedługo pewnie to się zmieni, jednak nie każdy artysta czy zespół trafia w mój gust na tyle mocno, żebym słuchał go tak często przez tak długi czas. Krótko mówiąc najwyższe wyrazy uznania dla zespołu, który nawiasem mówiąc jutro będę miał przyjemność usłyszeć na żywo w ramach koncertu O.s.t.r.a. No, nie tyle jutro, co pojutrze, prawdopodobnie ok. 1 w nocy, ze względu na żałobę narodową, o której też powinien powstać osobny post.
Powiększam kolekcję winyli. Daleko mi co prawda do 3000 płyt Adama, ale od czegoś trzeba zacząć, a że ja zaczynam od zera, więc wynik 90 albumów, jaki przewiduję osiągnąć w dniu jutrzejszym to już dużo. Tymczasem jednak jestem właścicielem ok. 20 płyt, z których jedna leży obok mnie. Mój najświeższy zakup, album, który po prostu musiałem mieć na wosku: "Dark Side of the moon" grupy Pink Floyd. Nie będę się rozwodził nad tą płytą, powiem tylko, że zwyczajnie mi się podoba i już nie mogę się doczekać kiedy usłyszę jak brzmi z winyla.
A propos Pink Floydów: Postanowiłem zorientować się w jakich cenach są ich płyty, bo być może będę chciał sobie skompletować dyskografię. Trafiłem na box ze wszystkimi studyjnymi albumami, 16 płyt, 14 albumów, cena nieco ponad 700 zł. Szybkie obliczenia: 700/14=50 - wygląda na to, że sprawa jest nieco nieopłacalna, coś tu jest nie tak. Zajrzałem na stronę innego sklepu i tam okazało się, że ten sam box kosztuje 499 zł! Jesteście sobie w stanie wyobrazić taką różnicę cen?
A co przed nami? Ano będzie ciekawie. W poniedziałek zostawię w sklepie muzycznym kolejne 30 zł, ale za to w moich głośnikach zagości bardzo ciekawie się zapowiadający album White House "Poeci". Więcej może napiszę po przesłuchaniu, na razie nie mogę się doczekać poniedziałku. A kolejne 30 zł puszczę w dalszy obieg w dniu premiery płyty Tetrisa, który swoim mixtapem sprzed 2 tygodni zwyczajnie przekonał mnie, że nie pożałuję, jeśli to zrobię. Kupiłbym nawet ten mixtape, gdyby był na cd, ale nie ma i będzie trzeba wydać te pieniądze na coś innego. Np. Na koncert L.u.c.a, który już za miesiąc. Albo na jakiś winyl do samplowania. Bo po co mają leżeć i tracić na wartości?

wtorek, 24 marca 2009

"A ja sobie gram na gramofonie"

Jak już kiedyś wspominałem jestem szczęśliwym posiadaczem gramofonu i niewielkiej kolekcji płyt winylowych. Podczas jego użytkowania Pojawiło się jednak kilka problemów. Po pierwsze: gramofon sam w sobie nie ma regulacji głośności, co za tym idzie przydałby się mikser, do którego mógłbym wpuścić sygnał i wysłać już po ustaleniu głośności na kartę dźwiękową. Po drugie płyty winylowe są nagrywane z podbiciem wysokich częstotliwości i obcięciem niskich, więc znowu pojawia się temat miksera, który dokonywałby odpowiedniej korekcji. Gramofon jest wyposażony co prawda w złącze USB, za pomocą którego wysyła sygnał przetworzony przez własny przetwornik analogowo-cyfrowy i poddany korekcji, jednak pojawia się wtedy problem sporego opóźnienia, które praktycznie uniemożliwia np. nagranie jakichkolwiek scratchy. Z tych dwuch powodów, jak również z kilku mniej ważnych podjąłem dzisiaj dość spontaniczną decyzję. Tak jest, dobrze myślicie: kupiłem mikser.
Sklep, który wziąłem na cel jako pierwszy rozczarował mnie wysoce: nie było w nim ani kabla do moich słuchawek, który również chciałem kupić, ani żadnego miksera do gramofonów. Uderzyłem więc do kolejnego sklepu, którego nazwa jednoznacznie wskazywała na to, że znajdę w nim to, co chcę kupić. Poprosiłem o zaprezentowanie jakiegoś przyzwoitego modelu w wyznaczonym przeze mnie przedziale cenowym i wpadł mi w ręce mikserek Numarka, czyli producenta mojego gramofonu. Jakiś czas później dokonałem jego zakupu, dorzucając jeszcze 2 kable sygnałowe, bez których właściwie mikser stałby bezproduktywnie. Dotarłem do mieszkania, rozpakowałem sprzęt i chciałoby się powiedzieć, że na tym koniec historii. Nic jednak bardziej mylnego. Okazało się, że za mną najłatwiejsza część całej przygody, O ile można nazwać łatwym pozbycie się tak po prostu kilku stów. Rzecz w tym, że mikser ten kompletnie nie przypomina mikserów, z jakimi miałem do czynienia. Oczywiście byłem tego świadomy kupując go, jednak oznaczało to, że muszę w jakiś sposób go rozpracować. I nie byłoby to żadnym problemem, gdyby nie to, że w całym mieszkaniu nie było ani jednej widzącej osoby. Cała zabawa polegała więc na empirycznym poznawaniu efektów działania konkretnych sówaków, pokręteł i przełączników, co nie zawsze było takie proste. Samo podłączenie kabli okazało się, że zacytuję jednego z moich wykładowców, nietrywialne, gdyż złączy było jakby nieco za dużo. Właściwie do teraz nie bardzo rozumiem po co ich tyle i do czego niektóre z nich służą, a ich układ dla mnie jako operatora dźwięku mającego styczność z typowymi mikserami jest po prostu nieintuicyjny. Nie mniej jednak udało się nam znaleść zarówno in jak i out i w mieszkaniu rozbrzmiały dźwięki drugiego Kodexu, oczywiście z winyla. Rozpracowanie pozostałych regulatorów zabrało nam jednak i tak dość sporo czasu, okazało się przy tym, że podłączenie kabli do jednego zestawu outów powoduje, że pewne pokrętło działa, a przy podłączeniu do innego nie działa. Prawdopodobnie któreś z nich to jakiś Aux albo coś w tym stylu, ale jak to jest dokładnie dowiem się dopiero, kiedy pojawi się w mieszkaniu ktoś widzący. Tymczasem, korzystając ze zdobytej przeze mnie wiedzy na temat obsługi miksera idę w ślady panny Janki. Chociaż może nie do końca: jak przyjdzie policja, to na pewno nie powiem, że się boję sam spać.

poniedziałek, 23 marca 2009

"Tylko oryginał ma ten dobry klimat", cz.2

Sporo już czasu minęło odkąd po długich minutach walenia w klawisze opublikowałem pierwszą część tego minicyklu, czas więc stworzyć część drugą, tym bardziej, że zostało jeszcze trochę płyt, o których do tej pory nie napisałem. W związku z tym, że większa część mojej kolekcji to rap, zacznę właśnie od pozycji z tego gatunku.
Najpierw był pierwszy: kilka lat temu, kiedy zaczynałem dopiero poznawać polski rap, na jakimś wyjeździe kumpel pokazał mi jego większą część. Nie całość, bo miał przy sobie tylko odtwarzacz kaset, a na kasecie całość się nie zmieściła albo z jakiegoś innego powodu jej nie było. To co usłyszałem wystarczyło jednak, żeby mnie przekonać, że ten album to klasyk, do którego często i chętnie będę wracał.
Potem był drugi: Ok. 2 lata później, w radiostacji, której wtedy prawie ciągle słuchałem, pojawił się promujący go singiel. Nie ukrywam, że z niecierpliwością czekałem później na cały album. Byłem ciekaw czym tym razem zostanę zaskoczony. Nie zawiodłem się, choć w porównaniu z pierwszym było troszkę słabiej. Jednak jego outro nadal jest jednym z moich ulubionych utworów, nie wspominając już o tym, że nierozerwalnie kojarzy mi się z moim niedawnym, prawie dwuletnim związkiem. Podobne skojarzenia budzą też 3 inne albumy, o których niedługo.
I wreszcie trzeci: Konkurs, zamieszanie, wyniki, zapowiedź, płyta w rok po zapowiadanej dacie premiery... i co? I, jak na tak długi okres czasu, niewiele. Krótko, bardzo monotematycznie, chwilami naprawdę słabo, właściwie poza kilkoma wyjątkami tylko bity powodują, że chętnie tej płyty słucham.
O czym mowa? Zagadka nie była chyba zbyt trudna: White House, trylogia "Kodex". Ok. 2 lata po premierze "Procesu" kupiłem go w oryginale, ale nie mogłem nigdzie znaleść pierwszego Kodexu, co mnie bardzo martwiło. Sporą radość wywołała u mnie informacja o winylowej edycji obu pierwszych albumów i właściwie nie zastanawiając się długo dokonałem ich zakupu, jednak niedawno, kiedy pojawiło się 3-płytowe wydawnictwo z wszystkimi albumami w jednym pudełku również je nabyłem, właściwie przede wszystkim ze względu na pierwszą część. Co prawda to nie to samo, co pierwsza edycja, ale jest oryginał i to się liczy.
Kolejny album to polsko-brytyjski projekt, którego pewnie nigdy bym nie kupił gdyby nie ta pierwsza, polska połówka. Mowa o płycie "Normal magic" zespołu Skillmega. Wzbudziła ona moje zainteresowanie tylko ze względu na bity O.s.t.r.a. I szczerze mówiąc dostałem to, o co mi chodziło, czyli po prostu dobry rapowy krążek, którego lubię posłuchać, bez przełączania żadnego z utworów.
Cokolwiek by nie mówić o moich lekcjach w studio nagrań z czasów technikum wyniosłem z nich jedną bardzo ważną rzecz: poznałem twórczość progresywnometalowej grupy Dream Theater. Tak naprawdę usłyszałem tam tylko jedną płytę, w dodatku nie całą, ale wystarczyło. Dalej już szukałem sam. Udało mi się zdobyć od kumpla prawie całą dyskografię, pozostałe albumy sam zdobyłem, ale w pewnym momencie uznałem, że w przypadku tego zespołu kopie ściągnięte z internetu to za mało. W efekcie mam w kolekcji wszystkie ich albumy, za wyjątkiem pierwszego, który pewnie i tak niedługo kupię. Na szczęście płyty te kosztowały mnie mniej więcej ok. 30 zł za każdą. Gdybym musiał wydać na nie dwa razy tyle pewnie bym się na to nie zdobył. Wyjątkiem był najnowszy album, "Systematic chaos", który kosztował mnie 75 zł, jednak uznałem, że warto wydać te pieniądze na dvd z albumem zmiksowanym w systemie 5.1. Właściwie do dziś wracam najchętniej do płyty "Metropolis pt.2: Scenes from a memory", chyba nie tylko dlatego, że to właśnie tę płytę usłyszałem jako pierwszą. Po prostu podoba mi się najbardziej z całej twórczości zespołu. Najsłabszym albumem jest natomiast wg mnie Falling into infinity.
W pierwszej części Napisałem o "Jazzie w wolnych chwilach", w tej zdążyłem już wspomnieć o "Normal magic", jednak O.s.t.r. ma w swoim dorobku jeszcze sporo innych albumów, a w mojej kolekcji znajdują się prawie wszystkie. Brakuje jedynie "30 minut z życia": nakład 1000 sztuk, premiera 2002 - i wszystko jasne, oraz płyty z Grand Agentem, którą zamierzam kupić.
"Masz to jak w banku" dostałem na CD kiedyś dawno od kumpla, który postanowił mnie zapoznać z polskim rapem. Potem w radiu usłyszałem "Kochana Polsko" i już niecierpliwie czekałem na premierę "Tabasco", który też podrzucił mi ten sam kumpel. Po takich dwuch albumach wiadomość o dwupłytowym "Jazzie w wolnych chwilach" spowodowała, że zacząłem kombinować odpowiednią kwotę na zakup, ale o tym już pisałem. Potem była bardzo surowa i uboga w sample "Jazzurekcja", będąca przy okazji chyba najtrudniejszą w odbiorze serią rymów Ostrowskiego. Album z Emade nie zrobił na mnie większego wrażenia, ponieważ nie lubię bitów tego typu. "7"? To była pierwsza płyta Adama, którą kupiłem w dniu premiery, ale potem podobnie było z każdą następną. Nierozerwalnie kojarzy mi się z nią pewna marcowa impreza, podczas której w Kędzierzynie zagłuszaliśmy Łódź nie szczędząc decybeli i otworzyliśmy dobre kilkadziesiąt butelek browaru, bynajmniej nie poprzestając na otwieraniu. Później "Hollyłódź", którą musiał mi kupić ktoś inny, nie pamiętam już dlaczego. Po odebraniu płytki zrobiłem rip na dysk laptopa, po czym, nawet nie słuchając, pojechałem na dworzec i dopiero w pociągu do Warszawy pochłonęła mnie muzyka. W międzyczasie systematycznie kupowałem poprzednie albumy, których wcześniej nie miałem w oryginale. Pojawiło się "Ja tu tylko sprzątam". Dzień przed premierą ktoś wrzucił do sieci mp3, ale do mnie dotarło tylko kilka kawałków, które zdążył mi podrzucić kumpel, zanim w internacie wyłączono nam o 22 dostęp do internetu. Niezależnie od tego dzień później i tak miałem specjalną edycję w oryginale i uważam, że to jeden z lepszych albumów O.s.t.r.a. Niecały miesiąc temu pojawił się "O.c.b.", po który przyszliśmy z kumplem do sklepu w kilka minut po jego otwarciu i wynieśliśmy stamtąd 3 egzemplarze płyty, rezerwując czwarty. Zgodnie z tradycją po powrocie do mieszkania włączyłem album i nie było mnie dla nikogo przez ponad godzinę. W moim odczuciu album słabszy od poprzednika, ale na pewno nie słaby. Zresztą może jeszcze się do niego bardziej przekonam, bo niedługo koncert O.s.t.r.a w Krakowie i czas się pouczyć tekstów, a co za tym idzie przesłucham tą płytę jeszcze wiele razy.
Kiedyś, dawno temu, usłyszałem singiel z ich pierwszej płyty. Potem właściwie nie miałem z ich muzyką do czynienia przez długi czas, większości utworów w ogóle nie znałem, nie mogłem się po prostu zabrać do przesłuchania ich 3 albumów w całości. Nie wiem, czy w ogóle to zrobiłem zanim miałem okazję je przesłuchać podczas mojego pobytu w Stalowej Woli. Właściwie przesłuchać to mało powiedziane: w sumie słyszałem je podczas wszystkich moich przyjazdów dobre kilka albo kilkanaście razy, praktycznie nauczyłem się ich tam na pamięć. Mowa o twórczości zespołu Akurat, która podobnie jak outro z drugiego kodexu nierozerwalnie kojarzy mi się z moją byłą dziewczyną. Na tyle nierozerwalnie, że po rozpadzie związku postanowiłem kupić wszystkie 3 albumy i traktuję je jako coś w rodzaju pamiątki. Czwartego nie kupię, skutecznie zniechęciła mnie do tego zmiana wokalisty. Nawet przesłuchanie albumu nie pomogło, a wręcz przeciwnie. Strach pomyśleć jak musi brzmieć na koncertach np. "Hahahaczyk". Powiecie, że nie jest tak źle? Akurat.