wtorek, 12 sierpnia 2008

Podróż klasą 0

Parę słów tym razem o sprawach bardziej życiowych, konkretnie o moich doświadczeniach z wczorajszej podróży na trasie Kraków - Stalowa Wola. Być może się czepiam, jednak... no, ale po kolei:
Bardzo miła pani, na moje ucho ok. 50-letnia, choć może młodsza, podprowadziła mnie na stanowisko, z którego odjeżdżał mój autobus. W trakcie krótkiej rozmowy zapytała: "Pospieszny do Zamościa?", na co uzyskała odpowiedź twierdzącą. Już na miejscu "przekazała" mnie pod opiekę ludziom stojącym przy autobusie, zupełnie nie wiadomo po co i dlaczego dodając: "Ten pan jedzie do Zamościa". Moje dwa pytania: Po pierwsze co to kogo obchodzi dokąd ja jadę? Bilet przecież jestem w stanie sobie kupić. No a po drugie skąd ona wyczarowała taką informację? Jechałem oczywiście do Stalowej Woli i ani jednego obrotu kół autobusu dalej. To, że autobus jechał do Zamościa to zupełnie inna sprawa, a chyba dość normalne, że wiem jakiej relacji jest środek lokomocji, którym zamierzam podróżować. No ale nic to:
Kobieta mnie zostawiła, po kilku minutach przyszedł kierowca. I tu dopiero zaczął się cyrk. Nagle wszyscy wpadli na pomysł, żeby mnie przepuścić (dla niewtajemniczonych muszę dodać, że podróżuję z białą laską). Nie pomagało moje "Ale ja poczekam, Proszę wsiadać", musiałem wejść pierwszy, inaczej zostałbym chyba wniesiony do tego autobusu. Oczywiście musiałem i tak stać i czekać aż przejdą wszyscy ludzie, którzy kupili już bilety, różnica tylko taka, że czekałem w przejściu, w autobusie, zamiast spokojnie stać na zewnątrz, przeczekać i wtedy wejść, kupić bilet i zająć miejsce. Przyznam, że trochę jednak jestem sam sobie winien, ponieważ mogłem rzucić tym ludziom informację, że nie posiadam biletu, jednak cała akcja w pewnej mierze mnie zaskoczyła i zanim przyszło mi to do głowy było za późno. Zostawmy więc dobroduszny bezosobowy tłum i przejdźmy do osoby konkretnej, jaką był dzieciak, wg mnie mający ok. siedmioletni staż na planecie Ziemi. W życiu nie wpadłbym na to, że w jednym dziecku może być tyle kontrastu! Byłem autentycznie w szoku. Spróbuję zobrazować w ten sposób: Wyobraźcie sobie dziecko, które pluje, kopie, tłucze się, hałasuje i zachowuje się po prostu jak rozbrykany bachor, po czym przechodzi nagłą i natychmiastową metamorfozę i zaczyna raczyć dziadka siedzącego obok pytaniami w rodzaju: "Dziadku, czy ten Zamek to zabytek klasy 0?" Pytań tego typu było więcej i czuło się wręcz, że dzieciak wie o czym mówi i o co pyta. Czy więc wiedza, jak na takie dziecko naprawdę niemała, nie idzie już w parze z kulturą? Powiecie, że to dziecko, że normalne, że tak się zachowuje, a ja się z tym zgodzę, co jednak nie zmienia faktu, że ten kontrast mnie dziwi. Tak więc rodzice, zarówno aktualni jak i przyszli, zadbajcie troszkę bardziej o wychowanie dzieci i wpojenie im podstawowych zasad kultury, bo jak widać wiedza to nie wszystko i dzieci mogą wiedzą błysnąć, a kulturą zgasnąć.

6 komentarzy:

Krecik pisze...

Po części się z Tobą nie zgadzam. Chodzi mi w szczególności o podejście do kobiety, która wciskała Cię do PKS-a i do tych ludzi przy autobusie. Pewne rzeczy trzeba ludziom wybaczać. Wszyscy chcieli jak najlepiej, a że z pewnością styczności większej z wadą wzroku nie mieli, po prostu nie wiedzą, jak Ci pomóc. Czasem nie można wręcz odmawiać pomocy. Bo jak tak uporczywie komuś odmówisz, następnym razem ten człowiek kogoś spotka i uzna, że ta osoba nie potrzebuje pomocy. A może być z goła odwrotnie. Tym ludziom sprzed busa mogłeś się jednak trochę bardziej postawić ;)

A dzieciak, cóż, wymiata ;)

Witostr pisze...

Wiesz, to nie do końca tak: Po pierwsze ja tej kobiecie nic nie powiedziałem, napisałem tylko tutaj, że niespecjalnie mi się to spodobało i nie rozumiem czemu poinformowała ludzi, że jadę do Zamościa. Nawet jeżeli przyjmiemy, że chciała dobrze i chciała, żeby ktoś mi np. pomógł kupić bilet, to i tak nie rozumiem skąd wzięła taką informację, bo ja nic takiego nie powiedziałem. Zasadę o nie odmawianiu pomocy znam i staram się stosować, nawet jeżeli w danym momencie pomocy nie potrzebuję. Co do ludzi przed autobusem faktycznie mogłem się postawić i sam to napisałem, wystarczyło powiedzieć, że nie mam biletu. Daleki jestem od stwierdzenia, że ktokolwiek z tych ludzi chciał dla mnie źle

Robert Trzciński pisze...

Witam.

1. Hm, to i tak w tamtych stronach Polski - z tego co piszesz - wysuwam myśl iż jest jeszcze jakaś inna rasa normalniejszych ludzi. Tu w stolicy ludzie nie wiem czy by zwrócili na Ciebie uwagę, itd... Stare moherowe prykulce raczej nie. Wiem, że to nie takie bardzo "tematyczne"... ale: Jechałem raz "gdzieś-tam" z kolegą, siedzieliśmy... W końcu wsiadają dwa moher-mix'y i gadają "A jaka ta młodzież dzisiaj jest" - że nie dajemy usiąść. Ustapiliśmy miejsca nic nie mówiąc - baby na 2gim przystanku wypełzły z Solariska. Ino dziwne, iż nikt nie zauwarza iż jestem osobą niepełnosprawną. Ino nie mówię, żeby dano mi siadać... ale z jakimś szacunkiem. Odczuwam, iż jakbym był nawet całkowicie pozbawiony wzroku to i tak by nikt nic nie mówił... I no jakieś dekle "O zoba - ślepy". W ogóle ciesz się, że nie mieszkasz w stolicy i na okolicznych wsiach.

Bo ostatnio nikt nie wie jakie zniżki mają niepełnosprawni i w ogóle patrzą jakby okularów i oczopląsu nie widzieli.

2. Ino Ci ludzie mieli dobre intencje, może i fakt - trochę za bardzo troskliwie podeszli... No ale mówi się trudno i dziękuje się.

Witostr pisze...

Cóż, chodziło mi raczej o wskazanie na to, że nie zawsze pomoc jest pomocą i czasem trzeba po prostu trochę pomyśleć. Nie wierzę, żeby żaden z tych ludzi nie wiedział, że kierowca wpuszcza zawsze najpierw ludzi z biletami. Zresztą w sumie nie mam im tego za złe, tak jak napisałem chciałem tylko pokazać efekty pewnych działań. Kobieta, która mi pomogła dotrzeć do tego stanowiska też była ok, dopóki nie zrobiła się nadgorliwa i nie rzuciła tym tekstem, że ja jadę do Zamościa. Swoją drogą ciekawe co sobie pomyśleli ludzie, którzy to słyszeli, a potem słyszeli jak kupowałem bilet do Stalowej Woli:P. No ale to tak na marginesie. Co do Moherów i ustępowania miejsc to niestety moim skromnym zdaniem bardzo często im brakuje podstawowych zasad kultury, których oczekują od młodych. Jeśli chodzi o to jak na mnie ludzie patrzą, to jest to zupełnie inny temat i właściwie ilu ludzi tyle różnych podejść. Są tacy, którzy sami podejdą, zapytają czy pomóc, a są tacy, którzy nawet jak się ich zaczepi pójdą dalej jakby mieli problemy ze słuchem.

Anonimowy pisze...

Nie byłabym sobą gdybym nie stwierdziła: na to dziecko i wiele innych takich dzieci jest psychologiczna teza:P a że przy okazji dzieci są mądre, ale nie mają zainteresowania rodziców to wychodzi dziwnie...No cóż...ludzie chcieli być dla Ciebie mili i Ci pomóc..na pewno nie chcieli źle ;P liczą się chęci Wituś hehe ;D

Pozdrawiam serdecznie :) ;*

Paweł w sieci pisze...

Z tą Wawą i nie przejmowaniem się to Szambuś trochę przeholował – w stolicy ludzie tez są bardzo uprzejmi: nieraz nawet zbyt gorliwi. Ja jestem w takiej sytuacji, że w dzień widzę nieźle a w nocy nic wiec pędzę z białą laską. Nie raz i nie dwa razy na siłę ustępowano mi miejsca w pełnym starszych kobiet autobusie. Jestem wysportowanym silnym facetem o świetnej równowadze i koordynacji ruchowej więc „po widnemu” nie raz i nie dwa denerwowałem koleżanki nie trzymając się niczego w pędzącym miejskim i jeszcze chodzę po tym świecie. Naprawdę nie jest lepiej kiedy babcia która ledwo trzyma się na nogach ustępuje mi miejsca albo kiedy są koło mnie dwa puste tylko dla tego, że ja nie mam potrzeby siadać a cała reszta tramwaju się wstydzi/boi siąść koło inwalidy bo nie wypada.
Co do kultury moherów, brak im jej, bo w dzień kiedy jadę na trening w dresach i bez laski to mnie wyklinają bo jestem ten zły a cztery godziny później po zmroku jestem biednym inwalidą któremu trzeba ustąpić cały autobus. Nie siadam, innej pomocy nie odmawiam choć kiedyś ożywiło się pół peronu ludności, bo trzeba wsadzić mnie do metra – bałem się że zrobią to zanim pociąg podjedzie. Przyznam się też, że czasami wykorzystuję „niepełnosprawność”, o 7 rano bez tego nie wiem czy wcisnąłbym się do pierwszego pociągu który podjedzie na Metro Dw. Gdański (dobrze, że tam już nie mieszkam).
Co do dziecka, całkowicie potwierdzam tezę anonimowej laski przede mną: miałem kiedyś kolegę, który był złym, łysym, wychowanym na podwórku chłopczykiem, który jednak był w stanie pojąć za pierwszym czy drugim razem to, czego niejedna z kujonek nie chwytała i uczyła się na pamięć. Tyle, że on był absolutnie w porządku wobec kolegów.