środa, 15 kwietnia 2009

Jeszcze raz o oryginale i jego dobrym klimacie

Co za czasy! Przyzwyczaił się człowiek do kupowania oryginalnych płyt i nagle się okazuje, że co rusz wychodzi płyta, której po prostu nie można nie kupić! I nie ważne, że właściwie stan portfela na to nie pozwala. Zresztą - bądźmy szczerzy - wolę mieć kłopoty finansowe, bo kupiłem zbyt dużo płyt, niż zastanawiać się na jaką płytę w ogóle warto cokolwiek wydać. Zawsze tak było. To znaczy zawsze odkąd mogłem sobie pozwolić na "wyrzucanie" z konta/portfela takich sum. I zawsze sprawiało mi to taką samą radość. Z tym nie da się porównać zakupu jakichś marnych mp3 przez internet. Dacie bezstratną jakość, porozmawiamy, ale mp3 nie kupię. No ale to temat na osobnego posta.
C, D, E, F, G, f - gdyby tak zatytułowali swoją płytę niewiele miałoby to sensu. "Te same dźwięki ktoś inaczej ponazywał..." i: DoReMiFaSofa - od razu wszystko jasne, prawda? Znalazłem informację o tym albumie dosłownie tydzień przed jego premierą i już wiedziałem, że 30 zł niemoje. Zakupiłem, jak to ja, w dniu premiery i od tego czasu nie ma płyty, której słuchałbym częściej. Jasne, że niedługo pewnie to się zmieni, jednak nie każdy artysta czy zespół trafia w mój gust na tyle mocno, żebym słuchał go tak często przez tak długi czas. Krótko mówiąc najwyższe wyrazy uznania dla zespołu, który nawiasem mówiąc jutro będę miał przyjemność usłyszeć na żywo w ramach koncertu O.s.t.r.a. No, nie tyle jutro, co pojutrze, prawdopodobnie ok. 1 w nocy, ze względu na żałobę narodową, o której też powinien powstać osobny post.
Powiększam kolekcję winyli. Daleko mi co prawda do 3000 płyt Adama, ale od czegoś trzeba zacząć, a że ja zaczynam od zera, więc wynik 90 albumów, jaki przewiduję osiągnąć w dniu jutrzejszym to już dużo. Tymczasem jednak jestem właścicielem ok. 20 płyt, z których jedna leży obok mnie. Mój najświeższy zakup, album, który po prostu musiałem mieć na wosku: "Dark Side of the moon" grupy Pink Floyd. Nie będę się rozwodził nad tą płytą, powiem tylko, że zwyczajnie mi się podoba i już nie mogę się doczekać kiedy usłyszę jak brzmi z winyla.
A propos Pink Floydów: Postanowiłem zorientować się w jakich cenach są ich płyty, bo być może będę chciał sobie skompletować dyskografię. Trafiłem na box ze wszystkimi studyjnymi albumami, 16 płyt, 14 albumów, cena nieco ponad 700 zł. Szybkie obliczenia: 700/14=50 - wygląda na to, że sprawa jest nieco nieopłacalna, coś tu jest nie tak. Zajrzałem na stronę innego sklepu i tam okazało się, że ten sam box kosztuje 499 zł! Jesteście sobie w stanie wyobrazić taką różnicę cen?
A co przed nami? Ano będzie ciekawie. W poniedziałek zostawię w sklepie muzycznym kolejne 30 zł, ale za to w moich głośnikach zagości bardzo ciekawie się zapowiadający album White House "Poeci". Więcej może napiszę po przesłuchaniu, na razie nie mogę się doczekać poniedziałku. A kolejne 30 zł puszczę w dalszy obieg w dniu premiery płyty Tetrisa, który swoim mixtapem sprzed 2 tygodni zwyczajnie przekonał mnie, że nie pożałuję, jeśli to zrobię. Kupiłbym nawet ten mixtape, gdyby był na cd, ale nie ma i będzie trzeba wydać te pieniądze na coś innego. Np. Na koncert L.u.c.a, który już za miesiąc. Albo na jakiś winyl do samplowania. Bo po co mają leżeć i tracić na wartości?

Brak komentarzy: