piątek, 28 stycznia 2011

"O rapie dziwne rzeczy..." - cz. 1

Doszedłem do wniosku, że najlepszym sposobem na zmotywowanie się do sprawdzania wszystkich polskich rapowych produkcji w tym roku będzie stworzenie cyklu, w którym o każdym albumie napiszę kilka słów. Nie będą to recenzje, nie będą też promocyjne opisy, pewnie będę się czepiał różnych rzeczy, jak to ja, niemniej wszystko z należytym szacunkiem.
Co zatem na pierwszy ogień? Mamy już 2 albumy, Szad "21 gramów" i VNM "De nekst best".
Szad: Cóż z tego, że bity dobre, wiele z gatunku tych, które lubię najbardziej, że teksty mają technicznie moc, choć czasem nieco gubi się wśród tej techniki treść, skoro jeden, tak niewiele z pozoru znaczący element przeważa szalę i powoduje, że do płyty najpewniej nie będę wracał. A co to za element? Ano brzmienie proszę Państwa. Spora część wokali brzmi jakby nagrywane były nie wiedzieć gdzie i nie wiadomo na czym, gdzieniegdzie całość potraktowana jest tak ohydną kompresją, że realizatorowi najchętniej zakazałbym wykonywania zawodu. Brzmi to trochę jak zlepek kilku nowych i kilku nieco starszych kawałków, przy czym te drugie z szacunku dla uszu słuchaczy Szad powinien wg mnie nagrać ponownie, na przyzwoitym sprzęcie. Jeśli taki był zamysł i właśnie tak miało to brzmieć, to ja przyznaję, nie czuję klimatu i na pewno co najmniej 2 osoby mniej kupią oryginał. A szkoda, bo, jak napisałem, materiał jeśli chodzi o warstwę muzyczno-liryczną całkiem konkretny.
VNM: 2 single zapowiadające album powiedziały do mnie: Musisz przesłuchać "De nekst best". Tak też uczyniłem, mimo lekkiej alergii na głos reprezentanta Prosto. Zalety? do 6 kawałka, może z wyjątkiem "Flaj", które, choć trzyma poziom, jest chyba nie dla mnie, po części ze względu na bit Volta, chłonąłem każdy wers z myślą "Chcę więcej takich płyt". Co zatem stało się później? Stało się mianowicie nieco monotematycznie. Pierwszy kawałek o tym jak było w podziemiu i jaką drogę VNM przeszedł był ok, drugi może jeszcze też, ale trzeci i czwarty już zdecydowanie nie. Mam chyba dość wygórowane oczekiwania co do śpiewanych refrenów, tutaj podołał im, co ciekawe, jedynie gospodarz. Niemniej "Flesze" dołączyłbym do zestawu opisanego na starcie, oczywiście po odpowiedniej edycji. Podobnie K2. Ostatecznie numerów jakby stricte dla mnie jest tu niemało, w sumie wyrzuciłbym 2 tracki o podziemiu i wyszłaby nieco krótsza, ale za to pozbawiona słabych punktów płyta. W ogólnej klasyfikacji stawiam bardzo wysoko.

3 komentarze:

Kruk pisze...

Ej, ściągasz! ;D Tyle że ja akurat będę recenzował je wszystkie.

Witostr pisze...

:D Nie do końca, post mi leżał na dysku od 2 tygodni prawie, znaczy od premiery De nekst besta. No i raczej recenzjami bym tej mojej pisaniny nie nazwał. To taki bardziej zestaw uwag o tych albumach, coś jak wcześniej cykl o oryginałach. Lubię taką formę właśnie.

Feel the audio pisze...

Szad: To ja jestem tym drugim, choć chciałem ją kupić w ciemno... Boże, czuwasz nad moją kiesą, znaczy kasą :-)
VNM: Gdyby nie "placek z haszem" to kupiłbym tę płytę, bo nie spodziewałem się że mi ona aż tak podejdzie. Aaa, i samplowanie z MP3 w numerze z Hifi. Tak to jest gdy się ciągle słucha losslessów...