czwartek, 2 grudnia 2010

"Haelucenogenoklektyzm" - coś na kształt analizy i interpretacji

Od momentu, kiedy wreszcie przesłuchałem od początku do końca pierwszy solowy album LUCa, zachęcam czasem niektórych znajomych do zapoznania się z nim. Okazuje się jednak, że dla ogromnej większości "Przypowieść o zagubieniu w czasoprzestrzeni" jest kompletnie abstrakcyjna i zwyczajnie nie wiedzą oni, o co chodzi. Dlatego też postanowiłem podjąć się tego nieco dziwnego i niełatwego zadania i napisać jak ja rozumiem te 25 utworów.
Wita nas nieco kosmiczne intro, o którym nie umiem zbyt wiele powiedzieć, dla mnie to po prostu wprowadzenie do świata abstrakcji i przeróżnych pomysłów autora. Podobny cel ma "Stan haelucynogenny", Gdzie Luc delikatnie daje do zrozumienia czego się możemy spodziewać i proponuje "Czuj zwyczajnie, nie pytaj i nie wnikaj". I tu się zaczyna: budzimy się wraz z autorem na środku jakiejś drogi. Skąd się tam wzieliśmy? Nie wiadomo, ale nie to jest istotne. LUC zauważa, że skoro to przelotowa trasa, to już dawno powinien zostać rozjechany przez jakiś samochód, co jednak nie następuje. Nie ma nikogo wokół, nic nie słychać. Po chwili zastanowienia, korzystając z kosmicznej wiedzy, autor konstatuje, że ludzie zostali porwani przez mieszkańców planety wodorostów. On sam, dzięki swoim kontaktom, został na Ziemi i ma do dyspozycji całe puste miasto. Niby to raj, można robić wszystko, co tylko przyjdzie człowiekowi do głowy, nie ma nikogo, kto mógłby za cokolwiek ukarać czy czegokolwiek zabronić. Po jakimś czasie jednak nie wygląda to już tak różowo. Zaczyna dokuczać samotność i w pewnym momencie LUC uznaje, że trzeba odbić ludzi z rąk kosmitów. Nie wiem zupełnie o co chodzi ze słowami dziadka, następny utwór natomiast jest już odniesieniem poprzedniej abstrakcyjnej wizji do ziemskich realiów. Coraz więcej ludzi daje się "porwać" jakimś kosmitom, mamy dla siebie coraz mniej czasu, "Wszyscy oddalamy się od siebie". Ta płyta to próba zmiany tego stanu rzeczy. "Gdzież Wyście są wszyscy? Ja jestem" - nawołuje LUC w następnym, maksymalnie wygiętym tworze. Nie koniec na tym refleksji o Ziemianach. Skoro nie ma ludzi, to przyjrzyjmy się temu, co po nich zostało. Zatem podróżujemy, a właściwie rozbijamy się z LUCem po pustym mieście przeróżnymi samochodami. Co widzimy? Reklamy, śmieci i niewiele więcej. To właśnie zostawimy po sobie, jeśli zostanie w ogóle cokolwiek, kiedy ktoś kiedyś postanowi użyć broni masowego rażenia do rozwiązania konfliktu.
Kolejny utwór sam w sobie wydaje się zupełnie niezrozumiały, wystarczy jednak połączyć go z zakończeniem poprzedniego i wszystko się wyjaśnia. Kaloryferem jest tu każdy ojciec zostawiający matkę samą z dzieckiem. Trzeba przyznać, spełnia taki człowiek w wychowaniu dziecka rolę podobną do roli kaloryfera. Na ten temat pisać można długo, jednak nie chcę mieszać swoich poglądów z przekazem zawartym na albumie.
Dalej mamy małą retrospekcję z czasów, kiedy Ziemia funkcjonowała normalnie. Rzecz dotyczy działalności pewnego skacowanego pana w pewnym barze i nie powinna sprawiać trudności ze zrozumieniem. Następnie zostajemy zasypani informacjami na temat wszelakich roślin, a przede wszystkim ich nazwami, przez człowieka rzekomo aktywnie zajmującego się "działkowaniem". Sama konstrukcja utworu jest wymowna, ponieważ dopiero na samym końcu pojawia się wzmianka o sadzeniu owych roślin i jest to wzmianka bardzo, rzekłbym, niewyraźna. Sadzimy stosunkowo niewiele, w taki czy inny sposób "zjadamy" natomiast praktycznie wszystko, jeśli nie dosłownie, to produkując rzeczy. Widać to dość dobrze. Kiedyś chodziło się do sklepów, potem do hipermarketów, dziś są to już centra handlowe. Można się troszkę pogubić w trakcie trwania całej przypowieści, ponieważ LUC czasem wciela się w zwyczajnego "Jednego z nas", czasem zaś opowiadając o sobie mówi w rzeczywistości o ogóle społeczeństwa. W "Pukagastrofazy godzina" mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem, co wzmaga wrażenie abstrakcyjności.
Natrafiamy na pierwszą historię bez słów, wszystko, co jest do opowiedzenia wyrażone jest muzyką. W roli głównej ludzie, ale tylko jako "zjadacze". Słuchać na słuchawkach.
Wracamy do pozostawionego samotnie w pustym mieście LUCa. Nie ma ludzi, wszystko zostało zjedzone, zatem nastała cisza. Cisza tak cicha, że nie wiadomo, jak ją przegadać. Cisza nieustępliwa, która samym swoim istnieniem wiele może powiedzieć o nas. Rola tejże przypadła w udziale Rahimowi.
Robi się trochę strasznie. Do ciszy dołącza ciemność. LUC jest sam, w pustym, cichym, ciemnym mieście. Coś na kształt powolnego tracenia zmysłów. Trzeba temu zapobiec, zatem chociaż ciemności się pozbywamy, paląc w całym mieście światła. Miastem rządzi prąd, bo kimże jest w tym momencie LUC wobec niego? Patrząc szerzej, czy my w ogóle potrafimy wyobrazić sobie dziś funkcjonowanie bez prądu? Owszem, jest przydatny, ale my granice przydatności dawno przekroczyliśmy. Karmimy z jego pomocą zmysły, z niektórymi ludźmi kontakt ograniczamy do tego z pomocą prądu, czyli internet + telefon, bo żeby się spotkać nie mamy czasu lub chęci. Ktoś jednocześnie sprzedaje za potężne pieniądze reklamy twierdząc, że może z ich pomocą wpływać na ludzi, tak aby kupowali dany produkt, oraz gry komputerowe i filmy dla dzieci, które rzekomo przecież wiedzą, że to na niby, więc nie ma nic złego w pokazywaniu im obrazów przemocy i agresji. A Wszystko z pomocą prądu właśnie.
Pojawia się nuda. Właściwie nic się tu nie dzieje, jest spokój, wszystkie możliwe zajęcia już stały się nudne. Co zatem robić? Chyba jedynie zasnąć. Nie ma po co dalej żyć, bo nie ma już czego doświadczyć. Tak oto pierwsze przebudzenie dobiega końca.
Gdzie się budzimy? Właściwie nigdzie. Nie wiadomo co to za miejsce, w ogóle niewiele wiadomo. Wyjaśnia się natomiast cel całej tej opowieści: "LUC to LUC czy wy...imaginowana przez niego maska"?? Z tych wszystkich zagmatwanych abstrakcji wyłania się sens i przekaz, czyli porcja obserwacji, które mniej lub bardziej nieudolnie starałem się w tym tekście przytoczyć. Na sam koniec otrzymujemy zaś cios prosto w ego: składamy się z takiej samej materii jak wszystkie inne stworzenia, jesteśmy teoretycznym pomidorowym przecierem.
Jeśli ktoś mówi o czymś nie wprost, każdy odbiorca filtruje taką wypowiedź i interpretuje na swój sposób. Powyższy tekst jest zatem jedynie taką moją interpretacją. Właśnie tak rozumiem ten album, właśnie to z niego wyciągnąłem. Czy to "Poeta miał na myśli"? To wie tylko on sam.

PS: Dzięki autorowi tego bloga za korektę

2 komentarze:

Kruk pisze...

A jednak się tego podjąłeś ;D

Płytę słuchałem raz, zbytnio nie wgłębiając się w jego treść, gdyż jak dla mnie LUC chyba trochę przegiął i tak zagmatwane treści po prostu nie nadają się do przekazania w takiej formie, jaką jest rap. Jego schizy są po prostu nie do ogarnięcia.

Natomiast wnioskując po Twojej interpretacji - dla mnie to wszystko jest niespójne i chaotyczne, a możepo prostu zbyt abstrakcyjne. Z jednym wyjątkiem - motyw z ów "prądem rządzącym światem" jest autentycznie świetny, bardzo trafny i błyskotliwy.

Witostr pisze...

Motywem w dużej mierze spajającym to wszystko w całość jest ten brak ludzi w mieście. Wszystkie, no może prawie wszystkie treści są przekazane na bazie tego właśnie. Luc pożerający wszystko dookoła siebie (widziałeś klip?), Luc sam, otoczony ciszą itd. Spróbuj po przeczytaniu tego w sumie zestawu wskazówek jeszcze raz sprawdzić cały album, w spokoju, od początku do końca. Myślę, że choć trochę zmienisz zdanie