niedziela, 3 maja 2009

"Tylko oryginał ma ten dobry klimat" - cz.4

Właściwie to już nie pamiętam jak trafiłem na mp3 tego albumu, dość, że po przeczytaniu składu zespołu ściągnąłem i przesłuchałem czem prędzej. Potem okazało się, że nigdzie nie ma wersji CD, co mnie bardzo zmartwiło. A jeszcze później dotarła do mnie informacja o planowanej reedycji albumu, właśnie na tymże nośniku. Ciężko było ją zdobyć, nigdzie jej przez długi czas nie mogłem znaleść, w końcu udało się. I trochę się zdenerwowałem, bo owa reedycja została wzbogacona tekstami jakiegoś dziecka, nie pamiętam teraz konkretnie kogo, w każdym razie pomysł mi się nie spodobał. Mowa o albumie "Ke ke ke" grupy Bakflip, wtedy jeszcze w składzie Afront, czyli Janek i Kasina czy jak go się tam pisze:D, oraz Marek Dulewicz, czyli człowiek odpowiedzialny za realizację choćby albumów O.s.t.r.a, jak również za gitarkę w jednym z utworów na "Jazzie w wolnych chwilach". Mieszanka dobrego rapu i gitarowego grania, mi takie połączenie osobiście bardzo odpowiada, choć są utwory, które omijam. Już jakiś czas temu pojawiło się "Dwunastu nędznych ludzi", na którym Janek większością tekstów mnie osobiście powalił, choć płyta charakter ma zdecydowanie katastroficzny. Taki chyba mój ulubiony utwór to "4 wersy". Niestety jeszcze nie doczekała się ta płyta wersji CD na mojej półce.
Wspominałem już o "DoReMiFaSofa", a ani słowa nie powiedziałem o "Many styles", czyli pierwszym dziele zespołu Sofa. Właściwie to powinienem zacząć od tego, że usłyszałem o nich w kontekście wspomnianego wczoraj koncertu O.s.t.r.a w radiowej trójce. Usłyszałem też ich, bo towarzyszyli wtedy Adamowi grając jego bity na żywo. Minął ponad rok, wieści o nich żadnych nie było, aż w końcu pojawiło się "Many styles". Przesłuchałem kilka razy, aż wreszcie kupiłem. Taki mój prywatny problem dotyczący tej płyty: refren z utworu nr 13 kojarzy mi się z czymś, ale do dziś nie doszedłem do tego z czym konkretnie. Może ktoś wie?
Ta płyta to było dla mnie jedno wielkie zaskoczenie. W momencie kiedy ją usłyszałem zacząłem się zastanawiać jak to się stało, że coś tak dobrego nie dotarło do mnie wcześniej. Kanał Audytywny, "Płyta skirtotymiczna" - nic dodać nic ująć. Od tego albumu zacząłem uważniej śledzić dokonania przede wszystkim Luca. Dwa jego kolejne dzieła są dla mnie jednak nieco trudniejsze w całościowym odbiorze, mniej tam hip-hopu, więcej eksperymentów różnego rodzaju. Takie jednak utwory jak "Radiowa piosenka o niczym", czy powiadamiający mnie swego czasu o tym, że ktoś dzwoni utworek o skrzyni biegów Ikarusa, to jak dla mnie klasyka. Potem była już zdecydowanie prostsza "Homoksymoronomatura", no i opisywany ok. pół roku temu "Planet Luc". "co to za styl pytaszszsz?" Dobry, ciekawy, wpisujący się raczej w koncepcję "Walczyć" niż w "Wygodnie żyć". I za to szacunek.
Jedną z tych produkcji, na których uczyłem się rapu był "Efekt" składu Fenomen. Pierwsza styczność z ich muzyką? Piotr Metz, najprawdopodobniej "Znaki zodiaku", ale było to tak dawno, że nie mam żadnej pewności. Na pewno było to jeszcze w RMF FM, pod koniec dobrych czasów tego radia i jednocześnie pod koniec działalności w nim pana Metza. Sam fakt, że usłyszałem rapowy polski utwór w tej stacji był już dla mnie sporym zaskoczeniem. Chyba udało mi się go wtedy nagrać na kasetę, potem dowiedziałem się, że to Fenomen, a kawałek ma tytuł "Szansa" i był bodajże w soundtracku do jakiegoś filmu. Zdobyłem cały album i jest to jedna z tych płyt, których jak słucham, to najczęściej od początku do końca. Czy mogłem kilka lat później nie kupić CD? Aż szkoda, że "Outsider" wypadł tak kiepsko. Miejmy jednak nadzieję, że jeszcze dostaniemy coś na miarę "Efektu".
Pisząc te posty cały czas przeglądam swoje zbiory i chwilami muszę się zastanawiać, czy wspominałem już o tym, co właśnie słyszę, czy jeszcze nie. O tej Epce jednak chyba jeszcze nie pisałem. Prawdopodobnie gdybym prowadził już wtedy bloga pojawiłby się wpis od razu po jej zakupie, ale że założyłem go pół roku później, więc piszę dopiero dziś. Wczoraj wspominałem o "Bleak output" oraz o płytach z Pezetem, mam jednak jeszcze jedno dzieło Noona. "Pewne sekwencje". Dziwaczne to zjawisko. W jednym z utworów jako werbel jest użyty - jestem tego prawie pewny - odgłos wydawany przez jakiegoś ptaka. Niestety ornitolog ze mnie żaden, więc zielonego nie mam pojęcia co to za skrzydlate stworzenie takowe werble z siebie wydaje. Jeden z utworów brzmi jakby był rodem z czasów pierwszych gier na konsole telewizyjne, przynajmniej do momentu pojawienia się sampla, który wrażenie to rozwiewa - kto zna, ten pewnie wie o czym mówię, kto nie zna niech posłucha. Niestety Noon nie lubi długich produkcji, wydaje rzadko i mało, a szkoda. W pewnym sensie go rozumiem, gdyż też podchodzę bardzo krytycznie do swoich produkcji, jednak popadać w przesadę też nie można.
Podczas którejś podróży do Warszawy postanowiłem umilić sobie czas czymś, czego nigdy wcześniej nie słyszałem. Wybór padł na "Ciężkie czasy" Eastwest rockers - i jakoś tak wyszło, że przesłuchałem całość od początku do końca z bardzo pozytywnym nastawieniem. Niedługo później kupiłem oryginał. Mnóstwo pozytywnej energii, która tak mi się zawsze podobała w muzyce rodem z Jamajki. Drugi album wyszedł nieco słabiej, niektóre utwory omijam choćby ze względu na autotune na wokalach. Drażni mnie to zwyczajnie.
Stare brzmienie, niesamowita perkusja, świetny klimat, duża popularność i sporo zarówno pozytywnych, jak i negatywnych opinii. Do mnie przekaz w takiej formie trafia w pełni, czego dowodem jest kolejny krążek na półce. Po pierwszym przesłuchaniu byłem pod sporym wrażeniem, które nie zmalało zbytnio do dziś. "Powstanie Warszawskie", Lao Che. Zaznaczam, że natknąłem się na tą płytę jakby przypadkiem, nigdy wcześniej nie słysząc ani o zespole ani o albumie, więc moje wrażenia nie były w żaden sposób zdeterminowane czyjąkolwiek opinią. Cóż, może po prostu te czasy w historii naszego kraju są mi jakoś wyjątkowo bliskie, dość, że robi ta płyta na mnie wrażenie. A zarzuty, że, najkrócej mówiąc, pod publiczkę? Pozwolę sobie nie komentować, chyba każdy ma swój rozum. Podobny zarzut padł też w stosunku do płyty "Gospel", tylko - dziwna rzecz - na tym albumie koncepcja Boga i jego kontaktu z człowiekiem jest wg mnie co najmniej kontrowersyjna i moherowej armii raczej na pewno by się nie spodobała.
Znów coś, co dostałem. W witrynach odbicia, "Masz i pomyśl". Dobre czasy. Jeśli słuchać Sokoła, to właśnie z WWO, nigdy TPWC. Solo Jędkera to też jakieś nieporozumienie, zresztą "Życie na kredycie" też mnie nie poraziło. Podsumowując to, czego słucham jeśli chodzi o twórczość tych panów to pierwsze dwa ich wspólne albumy i "Witam Was w rzeczywistości". Pierwszy i ostatni mam na CD. A skoro już o ostatnim mowa, to nie mogę do dziś się oprzeć myśli, że robienie dwuch osobnych albumów wydanych w tym samym czasie ("Życie na kredycie" i "Witam Was w rzeczywistości"), to ruch czysto dla pieniędzy. No bo dwupłytowego albumu za te same pieniądze przecież nikt nie kupi, trzebaby sprzedać taniej.
Skoro już mowa o dwupłytowych albumach, to kolejną znalezioną przeze mnie na półce pozycją jest "Najlepszą obroną jest atak" Slums-Attacku. Jakoś ostatnio nie wracam do tej płyty, ani w ogóle do twórczości Peji. Nie wiem w sumie dokładnie czemu, ale coś mnie odrzuca.
Pisałem już o płycie Fokusa "Alfa i omega"? Chyba nie, ale mam nadzieję, że znajdę jeszcze wśród tych kilku ostatnich płyt, jakie mi zostały coś, o czym jeszcze nie pisałem. W przeciwnym razie będę musiał kombinować jak tu zakończyć posta, żeby było pozytywnie. Bo Fokus mnie rozczarował. Trochę się z tym liczyłem, nie mniej jednak miałem nadzieję, że będzie nieco lepiej. Pewnie gdyby nie to, że kupiłem płytkę w ciemno Fokus sprzedałby o jeden egzemplarz mniej.
Płyta za płytą, wszystkie już opisywałem. Przez moment już myślałem, że sobie wykrakałem to kombinowanie z zakończeniem. I co? I jakże miło zostałem zaskoczony! Zostały mi dwie płyty, o których na pewno wypowiem się bardzo pozytywnie. Pierwsza to Stylowa Spółka Społem, "Powrót do przeszłości". Jedna z tych niedocenionych, naprawdę dobrych produkcji. Stare brzmienie, dobry technicznie rap, nic tylko słuchać, bo nastraja pozytywnie. Miło byłoby kiedyś jeszcze usłyszeć nowe SSS.
A co na deser? Zupełnie przypadkowo płyta rapera, który ten cykl zaczął. Płyta nieco starsza, bo z roku 2004. "Nic dziwnego", bo tak się ona zwie, to po prostu porcja mocnych, często ironicznych tekstów, które 5 lat temu pochłaniałem przy pierwszym przesłuchiwaniu marząc, żeby ta płyta nie była tak krótka.
Skoro już kończyć mi przyszło ów cykl o oryginałach, bo o każdej z płyt, które posiadam w swojej kolekcji parę słów napisałem, powiem jedynie, że tak naprawdę to nie koniec, z bardzo prostej przyczyny: Ci państwo, którzy pracują w sklepie, gdzie kupiłem większość krążków nie mogą przecież zapomnieć o moim istnieniu.

Brak komentarzy: